Powermetal
Telperion, Ocena 7 /10
Psychozine
Dodane: February 14th 2006
Recenzent: ROBERT ŁĘGOWIK
Wynik: 5 gwiazdek
NBC
autor: kaReL, ocena: 8/10
Metalrulez
Metalheart
autor: Marcin Ratajewski
Ocena: 9
Independent
Krzywy, [17.02.2006]
Gery
autor: Łukasz Dubaniowski
Ocena: 5
Psychozine
ROBERT ŁĘGOWIK
Ocena: 5
Atmopspheric
Kasia
Ocena: 4
Rockmetal
Adam "kalisz" Kaliszewski
Ocena: 8
Gery
Autor: dooban (dooban@wp.pl)
Thrash 'em all
Metal Hammer
Pagan Records
7 Gates
Mystic Art
Retriarius Zine
Born to die
Caladan
Ocena: 8 - bardzo dobra
Independent
Metal Centre
Emanuel
Metal Centre
Emanuel
Metal Heart
autor: Marcin Ratajewski
Ocena: 9,5
Metal Rulez
FATMAN Ocena: 10/10
MIP
Mrock
YM
NBC
Autor: Tom
Ocena: 9/10
Nuta
Myopia "Subconsciously Unconscious"
Wydawca: Myopia Data wydania: 2002
LISTA UTWORÓW
1. Intronion
6. The Efficient process
2. The Ultra Control
7. Run: Shadow
3. Abstract Imprisonment
8. The Time Of The Worm
4. Experiment Of Elimination
9. Aristocratic Exterminator
5. Imaginary Situation
Muzycy Myopii określili swoją muzykę jako połączenie stylistyki Voivod i Death Angel. Po przesłuchaniu "Subconsciously Unconscious" muszę przyznać im rację. Od pierwszych taktów stajemy w obliczu rozlewającej się ściany gitarowego hałasu ocierającego się z jednej strony istotnie o wczesne nagrania Voivod z drugiej jednak mającego również wiele wspólnego z apokaliptycznymi noise rockowcami np. z Neurosis. Ciężkie, monumentalne akordy czasem układają się w riffy, częściej jednak budują wspomnianą ścianę hałasu, lub dla odmiany przeistaczają się w chore i połamane melodie. Zresztą słowo "połamane" jest dla twórczości Myopii kluczowe. Obok bowiem tradycji psychodelicznego metalu, muzycy zdradzają duże przywiązanie do tzw. technicznego thrashu. Zmieniające się jak w kalejdoskopie podziały rytmiczne, harmonie i tempa są bardzo wyraźnym rozwinięciem stylu wspomnianego Death Angel, ale też Mekong Delta czy Nasty Savage. Rozwinięciem, trzeba przyznać, bardzo udanym i wykonanym z imponującą jak na nieznanych muzyków maestrią. Miejscami skojarzenia z konkretnymi wykonawcami są tu może nieco zbyt oczywiste, ale trzeba też pamietać, że muzyka taka w zasadzie dotąd w Polsce nie istniała. Pod koniec lat 80. w podobnym kierunku poruszała się myśl warszawskiej Geishy Goner, a kilka lat temu bardzo dobrą, psychodelicznie metalową płytą zakończył działalność krakowski Corozone. Myślę więc, że choćby z racji unikatowego charakteru Myopii, warto na zespół zwrócić uwagę.
Autor:wow
Metal
Tydzień temu do moich drzwi zapukał pan listonsz z paczuszką zaadresowaną do mnie, w której znajdowała się płyta zespołu MYOPIA z Bielska-Białej. Nie czekając zbyt długo i nie zabawiając sie z paczką rozerwałem ją i ujrzałem opakowanie, które od razu zainspirowało mnie swoją szatą graficzną. Po zdewastowaniu folii zajrzałem do środka i oczom mym ukazała się płytka z nadrukowanym księżycem (przyznam, iż to jakaś miła odmiana, bo ileż można patrzeć na pentagramy, krzyże, hektolitry krwi, kozły ect.) oraz wydana w niebieskich kolorach książeczka z grafikami kojarzącymi się z cybernetycznym światem (nie można ich porównać do prac Gigera, ale mają swój klimat). Następnie zabrałem się za czytanie biografii szukając głównie informacji o tym, jaki rodzaj muzyki panowie z MYOPII zamierzają mi zaserwować i okazało się, że ma to być psychodelic metal. Zaciekawiony niezwłocznie włożyłem płytkę do do wieży.
Pierwszy utworek to w zasadzie intro, ciekawe aranżacje no i psychodeliczne dzwięki (myślę sobie: "chłopaki się spisali") i... to koniec...czar prysł.
Zaczyna się normalna płyta (o ile można to tak nazwać), może niepotrzebnie się "rzucam" ale (zresztą takie mam prawo - to moja recka:)) już w drugim utworku (po intrze) można znaleźć niedociągnięcia (to w zasadzie mało powiedziane i bardzo delikatnie ujęte), ponieważ tę ową psychodelię owszem, tworzą wstawki klawiszowe, ale nagle są rozwiewane i rozrzucane niczym strzępy masztu podczas sztormu. Zaczyna sie "granie", które jest conajmniej żenujące. Po pierwsze wokal brzmi, jakby ktoś śiskał faceta za jaja, a ten próbuje zdusić w sobie ból i śpiewać dalej, perkusista gra tak, jakby zastanawiał się jakie ma być bicie w danej części utworu a gitarki też grają mało skomplikowane rify. Ta płyta na pewno nie ma nic wspólnego z psychodelic metalem, co mogą potwierdzić inne osoby, które wysłuchały ze mną tej płyty (a było to 10 osób, które jednogłośnie stwierdziły, że szczytem psychodeli w tym albumie może być fakt, że ten album został wydany). Moim skromnym zdaniem zespół powinien popracować nad materiałem i to dość poważnie, bo "raczenie" słuchacza tymi wypocinami nie odniesie pożądanego efektu. Plus mają tylko i wyłącznie za szatę graficzną wydawnictwa oraz za intro, które mi osobiście się podobało 🙂
Oto, co w przypływie emocji odpisałem Panu Wolfowi.
Dzień dobry Panie Redaktorze Naczelny Wolf, rzepak powiem.
Jesteśmy otwarci na wszelkiego rodzaju krytykę pod naszym adresem, ale powinna być ona konstruktywna, natomiast Pana ignorancja muzyczna Panie Janie (przepraszam Wolf) jest po prostu żenująca. Może niepotrzebnie się „rzucam”, ale nazwa metal.pl chyba do czegoś powinna zobowiązywać. Tak więc chciałbym oświadczyć, iż wokal tak miał brzmieć jak brzmi (i to ja sam ściskałem wokalistę za jaja, a on zamiast uciekać, próbował zdusić w sobie ból i śpiewać dalej - następnym razem się poprawimy, będę ściskał mocniej!) Wstawki klawiszowe są dla nas zaskoczeniem, szczególnie, że ani razu klawisze nie zostały użyte, a z Pana recenzji wynika, że one gdzieś są, ale zarazem nie wiadomo gdzie: na początku?, w drugim utworku? na całej płycie? (moim skromnym zdaniem powinien Pan, Panie Wolf, popracować nad językiem polskim). No cóż, jestem osobiście niepocieszony, gdyż moje bicie w bębenki też się Panu nie podoba i nie wiem, jakiż mógł być tego powód: zbyt wiele arytmicznych momentów, czyli unikanie podziałów na 4/4? Nieważne. Rify oczywiście są też bardzo banalne, w szczególności, że staramy się unikać kwintowych zastępując je trytonami i dwudźwiękami z sekundą małą. Ale co ja tam będę to wymieniał, nieprawdaż? Na płycie w istocie są niedociągnięcia, ale Pana betonowe ucho nigdy w życiu nie dojdzie do tego, w którym one są miejscu. Pana ucho zdaje się być nieco betonowe, ale wzrok też, mniemam, u Pana nietęgi. Dostrzeżenie księżyca na okładce to nie lada wyczyn, a może to bielmo na Pana oku, niech Pan się spotka z lekarzem Panie Cat (przepraszam Wolf). Niemniej jednak Pan zdaje się jest ekspertem od psychodelicznego metalu, otoczonym dziesięcioma, nie mniej obeznanymi doradcami. Tak więc może mógłby Pan wprowadzić nas w powyższy termin i drobiazgowo wyjaśnić, co to jest psychodeliczny metal. Napisał Pan już setki recenzji na łamach metal.pl, więc mógłby Pan na przykład podać kilka psychodelicznych zespołów, które mogłyby nam nieco rozjaśnić sytuację.
Pora kończyć Panie Golf (przepraszam - Wolf), już wkrótce, po reaktywacji naszej strony internetowej, zaproszę Pana do bardziej szczegółowej polemiki (na jej łamach) na temat Pana wypocin.
Następnie zaczęliśmy zastanawiać się, jak Pan Wolf przesłuchał naszą płytę, oczywiście w towarzystwie wcześniej wspomnianych 10 ekspertów. Oto bardzo prawdopodobny przebieg tegoż przesłuchania:
„Chyba wiem jakie to 10 osób słuchało naszej płyty podczas imienin babci:
Pleban Ambroży z Siostrą Maurycją (ona gra na organach w kaplicy i wszędzie słyszy klawisze), szwagier Marian (lekko już napierdolony), stryjek Leopold (siedział obok Mariana, więc też nietrzeźwy), ciocia Stasia (chodzi co rano na jutrznię do kościoła, nie pije - słuchała z uwagą!), pan Stefan (sąsiad z góry, przytupywał żywo obcasem bo wkurwia go sąsiad pod Wolfem), sołtys Wiesław (stary pedofil, przyszedł tylko dlatego, że miała być pensjonarka Hela opiekująca się babcią, ale niestety wyjechała i wysłuchał tylko intra poczym pobiegł do kibla walić kapucyna), wujek Józek (ministrant od 60ciu lat, po mszy dorabia kręcąc watę cukrową na festynach disco-polo, lubi muzykę), oczywiście babcia Gienia (niedowidzi, niedosłyszy, ale zawsze pije równo z Marianem), no i rzecz jasna listonosz Romek, któremu wszystko jeden chuj.
Wolf byłby jedenasty, ale on nie słuchał !
Narka” Flakon
Ponadto miałem się wdać w polemikę z Panem Wolfem, ale ten nie raczył odpisać na mój spontaniczny list. Ale to dobrze, bo przekonywanie Wolfa do naszej muzyki byłoby tak niedorzeczne, jak przekonywanie jeża, żeby zaczął jeść jabłka.
Bogdan
7 Gates - wywiad
Cześć Bogdan. Dlaczego po raz kolejny zdecydowaliście się samemu wydać album? Czyżbyś przewidywał, iż z „Enter Insectmasterplan” powtórzy się sytuacja, która miała miejsce z “Subconsciously Unconscious”? Docenienie przez recenzentów (prócz Wolfa. Ha, ha, ha…), ale jednoczesna „bojaźń” ze strony wydawców.
Witaj Maniek! Zaraz po nagraniu w maju zeszłego roku Szymon Czech zrobił pre-mixy dwóch numerów: „Planet Groth” i „The Colony”, które zamieściliśmy na płytce promocyjnej z fajną wkładką, którą złożył mi Kvass z Psychotropic Transcendental. Powyższe promo wysłałem do ponad 40 wytwórni na całym świecie, tych znanych i niezależnych, ale niestety nie było żadnego odzewu. Z góry też założyliśmy, że jak nikt się nie odezwie, to po 6 miesiącach wydamy ją sobie sami. I tak mieliśmy spore opóźnienie, bo płytę z powodów organizacyjno-finansowych, udało nam się wypuścić po ponad dziewięciu miesiącach od zarejestrowania śladów. Ponieważ żadna wytwórnia się nie odezwała, nie ma sensu kisić tego materiału gdzieś w szufladzie przez kolejne kilka lat, bo moim zdaniem traci on na wartości, podobnie jak nowe samochody z poprzedniego rocznika. Już po wydaniu nowej płyty wysłałem jeszcze kilkanaście egzemplarzy nowego materiału, tym razem koncentrując się na niezależnych wytwórniach północnoamerykańskich i japońskich. Od tego momentu minął już miesiąc i też nie było żadnego odzewu i pewnie nie będzie. Nie wiem czy to „bojaźń” ze strony wydawców – jeśli tak, to chyba muszą srać ze strachu! Czasami myślę sobie, że ja marnuję kasę, a w wytwórniach nikt tego nie słucha.
Muszę przyznać, że obecnie dla mnie Myopia równa się z profesjonalizmem muzycznym jak i graficznym. Jednak jak to kiedyś ktoś mądry powiedział to, co jest twoim atutem i siłą może też być twoim wrogiem. Nie bez kozery napomknąłem o „bojaźni” wydawców, gdyż uważam, że odmienność i wyjątkowość muzyki Myopia ma też tą drugą stronę medalu – odstraszającą.
Graficznie rzeczywiście poszliśmy do przodu. Wszystkimi projektami zajął się nasz gitarzysta Kamil. Chłopak jest artystą, czadzi teraz na ASP w Katowicach (do tego stopnia, że wcale go nie widuję), wziął na siebie przygotowanie wkładki i chyba przyznasz, że całkiem nieźle mu poszło. Masz chyba rację mówiąc, że muzycznie chyba odstraszamy potencjalnych wydawców. Nie chodzi tutaj raczej o dobrą jakość nagrania, bo nie sądzę, żeby płytka spłodzona na szybko w garażu i opatrzona biało-czarnym xero kogoś zainteresowała. Istnieć może tutaj bojaźń o wejście w coś innego, mniej szablonowego lub po prostu liczy się kasa – załóżmy nawet, że słuchają oni naszej muzy, ale stwierdzają, że kokosów to oni na nas nie zarobią, bo ta muzyka zbyt popularna nie jest. Może mają rację, ale czy do końca? Na świecie wydaje się teraz dość dużo niekonwencjonalnej muzyki, a zespoły typu Fantomas, Dillinger, Escape Plan czy Meshuggah ściągają na koncerty sporo ludzi (widziałem w Londynie na własne oczy). Poza tym sam mówisz, że dostajemy dobre recenzje, a recenzenci polecają nas słuchaczom, no to chyba jest jakieś zapotrzebowanie na taką muzykę? No ale tak można by gdybać przez kilka kolejnych stron i dojść donikąd. Przy dobrych chęciach wydawców wszystko można wypromować i jeszcze spokojnie na tym zarobić, ważne, żeby te chęci się pojawiły. Na szczęście wyszedłeś z propozycją tego wywiadu i teraz już wszyscy będą o nas wiedzieć (he, he)!
Masz świadomość, że jako Myopia tworzycie muzykę spod znaku: kochaj albo rzuć? Szczerze mówiąc tak jak “Subconsciously Unconscious” tak i „Enter Insectmasterplan” nie od razu mi podszedł. Jest to muzyka asynchroniczna, pełna dysonansów, a zarazem sprawiająca wrażenie matematycznie poukładanej, której po prostu należy nauczyć się słuchać. Przyznam się, iż dopiero po kilkudziesięciu przesłuchaniach zacząłem chłonąć i scalać wszystkie te rozparcelowane trybiki.
Zawsze chciałem, żebyśmy robili właśnie taką muzykę, albo żadną. Na razie udaje nam się trzymać obrany wcześniej kierunek. To prawda, że ciężko się tego słucha. Jest tutaj dysharmonia, arytmika, asymetria ale i matematyka odgrywa tu o wiele większą rolę niż niejednej osobie może się wydawać. Na małej przestrzeni zamieszczamy często sporo motywów i wiele zmian tempa. Jeśli ktoś nie jest maniakiem takiej muzyki to ciężko jest się do niej przyzwyczaić, a przypuszczam, że nie każdy ma taką cierpliwość jak Ty, żeby posłuchać płytki kilkanaście lub kilkadziesiąt razy żeby wyrobić sobie o niej zdanie. Jeśli ktoś się koncentruje powiedzmy na klasycznym thrashu lub death metalu, to puszcza płytę i chciałby np. usłyszeć kilka długich blastów albo minutowy ciąg na dwie stopy nie zakłócony żadnym „przejściem”, żeby spokojnie pomachać głową. U nas nie ma zbyt wielu takich momentów i zapewne jest to w jakimś stopniu zniechęcające. Pamiętam kiedyś na którymś z koncertów przyszło pod scenę kilku nastolatków żeby trzepnąć grzywą. Zniechęcili się po jednym numerze i krzyknęli, żebyśmy zagrali jakiś numer Slayera i ten obrazek dobrze tłumaczy jak to z naszą muzyką bywa. Ale na pocieszenie zostaj fakt, że przynajmniej, jeśli ktoś już się do niej przyzwyczai, zbyt szybko się nie nuży (he, he) i zawsze coś nowego może w niej dostrzec i usłyszeć. Słuchajcie więc pokręconej muzy!
Bardzo podoba mi się brzmienie „Enter Insectmasterplan”. Po raz kolejny udowodniliście, że jesteście jednym z nielicznych polskich zespołów, który samymi tylko „metalowymi” instrumentami jest w stanie wytworzyć schizoidalny, odhumanizowany i schizofreniczny klimat. W brzmieniu „Enter Insectmasterplan” czuć przełożenia Waszej technologicznej fascynacji, o której za chwilę. W pozytywnym znaczeniu tego słowa odbieram tę produkcję, jako oschłą, wyjałowioną z wszelkich uczuć.
Wspomniany przez Ciebie wcześnie Wolf słyszał u nas jakieś niemetalowe instrumenty – klawisze czy harfy (he, he). Ma chłopak słuch! Ale mniejsza o to. Faktycznie serwowana tutaj w tekstach bio-technologiczno-kosmiczna wizja świata wydaje się moim zdaniem tworzyć swoistą symbiozę z muzyką. Wspomniane wcześniej dysonanse, asynchronia, arytmika, antysymetria plus nagromadzenie wielu motywów i zmian tempa współtworzą zeschizowany, klaustrofobiczny klimat, który rzeczywiście sprawia wrażenie odhumanizowanego, ale zarazem stanowiącego pasujące tło do moich tekstów science-fiction, z których rzadko powiewa optymizmem. Z mojego punktu widzenia właśnie taki muzyczny klimat dobrze współgra z takimi tematami jak podróże kosmiczne czy wchodzenie do równoległych rzeczywistości, kontrola maszyny nad człowiekiem czy laboratoryjnego bioeksperymentu nad swoimi stwórcami. Jeśli dodam jeszcze, że część tych historii rozgrywa się na różnych planetach bliżej na razie nie zdefiniowanego Układu Abneveroth, to klasyczny heavy metal lub rock’n’roll w stylu AC/DC nie do końca by tu pasował. Dlatego gramy taką muzykę i mamy taką tematykę tekstów. Oczywiście jest to moje zdanie, ale jestem tutaj przekonany, że tworzy to wszystko spójną muzyczno-liryczną całość. „Enter Insectmasterplan” to również concept album sam w sobie.
Jeżeli mowa o brzmieniu to jak tym razem pracowało się Wam z Szymonem Czechem? Mam nadzieję, że obyło się bez „kwiatków” a’la niespodziewana ucieczka Darka ze studio? Z resztą Kamil wydaje się bardzo zaangażowanym w sprawy związane z Myopią?
Przy nagrywaniu „Subconsciously Unconscious” pracowało nam się z Szymonem tak dobrze, że obiecałem sobie, że jeśli dojdzie do nagrania kolejnego materiału, to będziemy się kontaktować z Szymonem i pojedziemy tam, gdzie aktualnie będzie pracował. Tak też się stało. Chodzi o to, że Szymon lubi takie klimaty, jak my. Lubi słuchać takiej muzyki, nagrywać taką muzykę, a sam grając na swojej „siódemce” obraca się w klimatach co najmniej dziwnych. Te wszystkie elementy bardzo ułatwiają sprawy w studiu, bo w wielu kluczowych punktach rozumiemy się bez słów. Szymon siedząc w takiej muzie dokładnie wie o co nam chodzi, czego oczekujemy. Ponadto sam cały czas się rozwija, nabiera coraz więcej doświadczenia i jego bezcenne, trafione w dziesiątkę uwagi są dla nas nieocenioną pomocą. Jedziemy tam na swojego rodzaju psycho-rekolekcje (he, he), które już dwukrotnie były dla mnie warte pokonania trasy Bielsko-Biała – Olsztyn oraz zakończyły się dość owocnie nagraniem dwóch płyt, z których jesteśmy bardzo zadowoleni. Podczas tej ostatniej sesji nikt ze studia nie uciekł, jak to miało miejsce podczas sesji w Selani, kiedy to nasz poprzedni gitarzysta Darek nagle stwierdził, że musi się stawić w domu na wezwanie rodziców. Kamil rzeczywiście wydaje się być nieźle zaangażowany w zespół (świetne gitary, projekt wkładki), ale coś mało go przez ostatnie miesiące widuję. Mam tylko nadzieję, że i on nie podjął jakiejś ucieczki (he, he) a jeżeli już to tylko taką czasową, w swój artystyczny wymiar, z którego w każdej chwili można go będzie odzyskać.
W jednym z wywiadów przeczytałem, iż podczas nagrywania “Subconsciously Unconscious” nieźle dawaliście w palnik. Czy i tym razem towarzyszyły Wam „sztuczne raje”?
Kto tak powiedział? Aha, to pewnie Robert. No tak, raz musieliśmy go przetransportować do hotelu, bo najpierw strasznie się zamyślił nad hamburgerem w jakimś fast foodzie, a potem zdecydowanie chciał spędzić noc na jednej z ławek podziwiając pięknie odnowioną olsztyńską starówkę (he, he). Ale „sztuczne raje”? Nieeeeee....... No wiesz, starzejemy się, i co za tym idzie prowadzimy się coraz lepiej. Co prawda podczas tygodniowego pobytu w Studiu X panie z lokalnego sklepu spożywczego zdążyły się z nami zaprzyjaźnić, no ale w końcu chodziliśmy tam rano po bułki (he,he). Wszystko musi być z umiarem, gdybyśmy ostro dawali w cymbał, to nic byśmy nie nagrali. Ten, kto w danym momencie rejestruje swoje ślady, na piwko w większej ilości może pozwolić sobie wieczorami lub po skończonej pracy. Ja miałem najlepiej, bębny nagrałem już pierwszego dnia...
Skład Myopia jest rozrzucony po trzech miastach Polski. Jak radzicie sobie z próbami i koncertami?
Ciężko to wszystko poukładać. Kiedy dołączył do nas Kamil, to wtedy uczył się jeszcze w Bielsku, tak więc graliśmy we dwójkę regularne próby dwa, czasami trzy razy w tygodniu. Robert czasami wpadał na weekendy i robiliśmy dwudniową sesję. W wypadku koncertu Robert albo przyjeżdżał dzień lub tydzień wcześniej żeby się zgrać, albo prosto na koncert i wtedy szliśmy na żywioł. Odkąd Kamil zaczął studiować w Katowicach, a Robertowi urodził się drugi syn coraz ciężej jest się spotkać. Dlatego zeszły rok, na przykład, postanowiliśmy przeznaczyć na przygotowanie, zarejestrowanie i wydanie nowego materiału. Mimo wielu kłopotów udało się, tak więc wszystko przed nami, choć oczywiście trzeba mierzyć siły na zamiary, działać w miarę możliwości, tzn. na tyle, na ile wszelakie życiowe ograniczenia nam pozwalają.
Słyszałem, że mieliście się znaleźć na kompilacji w jakimś zachodnim magazynie, ale cała przyjemność miała kosztować 250 Euro? To już dziwki w Holandii są tańsze. Ha, ha, ha…
Tak było. Nie wiem po ile są dziwki w Holandii, ale pewnie tańsze. Pewnego dnia dostałem maila z Danii, który na samym początku oferował umieszczenie jednego czy dwóch naszych numerów na wspomnianej przez Ciebie kompilacji. Cholernie się ucieszyłem i chłonąłem dość długą treść maila będącą warunkami udziału w tym przedsięwzięciu. Kiedy z podekscytowania brąz rysował mi majtki dotarłem do ostatniego punktu umowy, czyli również wspomnianych przez Ciebie €250, które trzeba było szybko wpłacić, aby na tej kompilacji się znaleźć. Bardzo śmieszne. Ale może jest to dla nas jakieś wyjście na przyszłość. Przecież, tak sobie myślę, gdybyśmy im tak zapłacili €10000 to może by nam nawet wydali płytę, albo lepiej €20000, żeby dystrybucję też wliczyli w koszty (he, he).
Obiecałem sobie, że ani razu nie wspomnę o pewnym zespole, ale mam jedną nierozstrzygniętą kwestię. Wiem, że mieliście w planach nagranie coveru Voivoda. Jeżeli dobrze kojarzę to w rachubę wchodził któryś z utworów z „Nothingface”. Dlaczego to nie doszło do skutku? W obliczu śmierci D’Amoura byłby to swoisty hołd dla Waszych inspiratorów.
Do Voivoda na naszych próbach nawiązywaliśmy dwukrotnie. Dawno temu, jeszcze przed 1995 rokiem graliśmy spore fragmenty „Missing Sequences” z „Nothingface”, ale wtedy ogólnie graliśmy sporo coverów, które traktowaliśmy jako rozgrzewkę przed próbą. Przed nagraniem „Enter Insectmasterplan” jeszcze raz wróciliśmy do albumu „Nothingface” i zacząłem z Kamilem przerabiać numer „Pre-Ignition”. Ten numer pasował mi do całości mojego projektu koncepcyjnie. Muzycznie jest on suchy, sterylny, klaustrofobiczny i opowiada historię robota YB-I pracującego w kopalni aluminium na jakiejś odległej planecie. Robot ten, twór człowieka, nadmiernie eksploatowany, pozostawiony samemu sobie prawdopodobnie aż do jego destrukcji i dezaktywacji, przypomina mi klony z mojego projektu, które również są tworami ludzkimi, z góry przeznaczonymi na zagładę po, oczywiście, wykonaniu swojego zadania, tj. adaptacji skażonej czynnikiem X planety Groth do zamieszkania przez ludzi. Tak więc utwór Voivoda „Pre-Ignition” chciałem na naszej płycie umieścić obok „Clones”. Chciałem ,ale niestety go nie zrobiliśmy. Dlaczego? Chyba był to brak czasu, skoncentrowaliśmy się na własnych kompozycjach i później już nie było kiedy siedzieć nad coverem. Kiedy się za niego zabieraliśmy do głowy by mi nie przyszło, że Piggy tak nagle odejdzie, więc oczywisty hołd w tej formie byłby oczywiście czystym zbiegiem okoliczności. No cóż, wszystko przed nami.
„Twór Myopia narodził się podczas Wielkiego Wybuchu…” – czy według Ciebie Wielki Wybuch był też przyczyną tego wszystkiego, co nas otacza?
Na chwilę obecną na to wygląda. Jest to tylko naukowa teoria, ale brzmi sensownie i dość wiarygodnie. Zgodnie z nią czasoprzestrzeń rozpoczęła się od Wielkiego Wybuchu, w którym to momencie Wszechświat miał zerowy promień i nieskończenie wysoką temperaturę. Od tamtej pory aż do chwili obecnej Wszechświat się rozszerza więc Wielki Wybuch faktycznie jest przyczyną wszystkiego co nas otacza. Ja ponadto myślę, że Wszechświat, w którym żyjemy, nie jest ani pierwszym ani ostatnim. Mówi się, że wszystko co ma swój początek, ma też swój koniec, więc Wszechświat osiągnie pewnie kiedyś jakiś krytyczny punkt i zacznie się kurczyć, a kiedy skurczy się do punktu, nastąpi koniec naszej czasoprzestrzeni. Co wtedy? Być może nastąpi kolejny wybuch, który kilkadziesiąt miliardów lat później zostanie jakoś nazwany przez jakiegoś naukowca na jakiejś planecie w odległej galaktyce. Zrobiło się strasznie naukowo. W każdym razie, jeśli jakaś inna teoria zostanie udowodniona, to wtedy będę musiał zweryfikować okoliczności powstania Tworu MYOPIA albo zostać heretykiem.
W moim osobistym odczuciu Myopia nie jest „zwykłym” zespołem. Dużym i jakże rzadko spotkanym atutem jest zakrojony na szeroką skalę koncept ciągłej korelacji muzycznej Myopii z Myopią liryczno-graficzną. Myopia to ciągłe zazębianie się i współpraca tych trzech elementów. Jak dla mnie Myopia to nie tylko muzyka, ale także permanentnie przewijająca się problematyka niepokoju moralnego związanego z obawą, w którą stronę pójdzie technika cywilizacyjna.
Dla mnie osobiście od zawsze było to istotne, by wspomniane przez Ciebie trzy elementy zazębiały się ze sobą i tworzyły wspólną całość. Muzyka jest bardzo ważna, w zasadzie najważniejsza, bo od tego zaczyna się najczęściej odkrywanie jakiegoś zespołu, jednak jeśli muzyka kogoś zainteresuje, to ta osoba sięga dalej i dobrze jest jeśli ma po co sięgać, tzn. jeśli za muzyką stoi jakiś spójny koncept tekstowy i graficzny. Jeśli na przykład kupuję płytę ze świetną muzyką, ale zaraz w pierwszym tekście słyszę „jesteśmy silni, zwarci i gotowi, rozwalimy wszystko w pył”, a na okładce widzę siekierę, mózg i kupę to mogę nie do końca być z niej zadowolony. Nie chcę tutaj powiedzieć, że nasz koncept jest lepszy, bo to kwestia gustu, ale staramy się ogólnie trzymać pewnej stylistyki i tematyki, które wcześnie obraliśmy i rozwijać je dalej. Stąd Twór MYOPIA, który ma swoją historię i funkcję oraz stwarza pewną wizję, coraz częściej bywa też w Układzie Abneveroth (był już na planetach Soath, Yoath i Groth), który staje się alternatywą, a może nawet odzwierciedleniem Układu Słonecznego? Ta historia cały czas powstaje z każdym następnym tekstem. Już wspomniałem wcześniej, że w moim osobistym przekonaniu taka tematyka pasuje do muzyki, którą robimy (lub muzyka do tematyki?) Grafika to trzeci element. W wypadku dema „Unknown Controls” Robert i ja wymyśliliśmy cały projekt, a potem ktoś to dla nas narysował, przy „Sunconsciously Unconscious” ja przedstawiłem moją wizję okładki autorce, a ona to potem przelała na papier (fajnie wyszło). W przypadku „Enter Insectmasterplan” opowiedziałem Kamilowi o moim całym koncepcie tekstowym, a cała reszta to już wyłącznie jego własna wizja, ale myślę, że wciąż się dobrze zazębia. Problematyka niepokoju moralnego na pewno się u nas pojawia, właściwie to chcę wzbudzić niepokój moralny w historiach opowiadanych przez Twór MYOPIA. Historie te są jak dotąd pesymistyczne, więc jakiś niepokój na pewno powinny wzbudzać, a „zaniepokojone” osoby być może ocalą kiedyś świat (lub jego cząstkę he ,he), który przecież nieuchronnie zmierza do samozagłady.
Sprytnie sobie to wymyśliliście łącząc medyczną „krótkowzroczność” z narratorem – Myopia, podróżującym w czasie, snującym domysły i przedstawiającym hipotetyczne konsekwencje rozwoju technologicznego. Czy według Ciebie narrator Myopia jest postacią tragiczną poprzez swoją świadomość? Czy co raz większe uzmysłowienie może być przekleństwem?
Na pomysł z narratorem spełniającym taką właśnie funkcję wpadłem bardzo dawno temu, jeszcze zanim powstał zespół. Narrator miał się nazywać Phobos, ale jak ustaliliśmy z Robertem nazwę zespołu pomyślałem, że narrator może przyjąć taką samą nazwę. Tak więc medyczny termin krótkowzroczność nie ma oznaczać, że nosimy jakieś grube szkła (he,he), tylko krótkowzroczność otaczającego nas świata, którego zawiłe (potencjalne) problemy można znaleźć w wizjach opisywanych przez Twór MYOPIA. Na chwilę obecną nasz narrator nie jest postacią tragiczną. Jest chłodny, odhumanizowany, bezuczuciowy, bezstronny. Jest bardziej maszyną, pewnego rodzaju urządzeniem wypełniającym swoją zaprogramowaną misję ostrzegawczą. Ale jak już wcześniej wspomniałem, ta historia cały czas powstaje, więc nie wykluczam, że w przyszłości, jeśli nagramy kolejne płyty, to również narrator MYOPIA przejdzie pewne przemiany, nabierze cech bardziej ludzkich, a wtedy cała posiadana przez niego świadomość może stać się jego przekleństwem. Zobaczymy.
Tematyka “Subconsciously Unconscious” dotyczyła różnych form kontroli. Według mnie najdobitniej przedstawiliście to w utworze „The Time Of The Worm”, gdzie pojawia się symboliczny „robak” kontrolujący świadomością państwa Consciousness (świetna gra słów). Czy w takim razie próbujecie uzmysłowić, iż Ziemia to tylko jedna z wielu laboratoryjnych probówek, w której jakiś symboliczny „robal” przeprowadza eksperymenty? Czy nasze życie to „wielki plan owada”?
Do napisania tego tekstu zainspirowało mnie opowiadania Boba Lemana pod tym samym tytułem. Chodziło mi tutaj o spotkanie dwóch cywilizacji. Symboliczny robak reprezentuje pozaziemską, inteligentną formę życia, a państwo Consciousness, ludzie, są tutaj obarczeni straszną tajemnicą, stają się przykładem ludzi uwięzionych, wyobcowanych, stają się wbrew swojej woli pewnego rodzaju wybrańcami obcych. Jednak temat był tutaj bardziej przyziemny, szukałem wtedy różnych sposobów przedstawiania kontroli kogoś lub czegoś nad kimś lub czymś innym. Nasz „robak” w tym tekście podobnie jak twory w filmach „Obcy” lub „Gatunek” nie prowadzi tutaj eksperymentów na ludziach, ale stara się po prostu przetrwać za wszelką cenę kosztem gatunku ludzkiego. Tak więc chodziło mi tutaj o to, że przy zetknięciu się z obcą cywilizacją możemy z pasożytów, którymi niejednokrotnie jesteśmy, stać się dosłownie ich ofiarami. W ten sposób powiedziałem ,co autor miał na myśli, jak to pisał (he, he).Ty postrzegasz ten tekst bardziej globalnie, „prosta historia” staje się bardziej zawiła i naukowa. I to jest piękne, o to właśnie chodzi w tym całym moim pisaniu, żeby ktoś szczyptę własnej interpretacji również dorzucił. Wspólnymi siłami dochodzimy więc tutaj do takiej konkluzji, że być może jesteśmy na Ziemi jednym, wielkim, pasożytniczym eksperymentem.
Wierz mi czasami siadałem i intensywnie się zastanawiałem nad tymi wszystkimi spiskowymi teoriami dziejów i nie daleko było, by popaść w stany lękowe. Gdy się człowiek nad tym wszystkim zastanowi (przeznaczenie; matryce naszych życiorysów zapisane miliardy lat temu; kto i po co pociąga za sznurki?) to można popaść w obłęd tak jak mieszkańcy domu z „The Time Of The Worm”.
To prawda, trzeba spokojnie do tego wszystkiego podchodzić, dozować sobie to zastanawianie się i oczywiście zachować pewien dystans, bo w przeciwnym wypadku wszędzie będziemy dostrzegać spisek, a wtedy do obłędu już nie jest daleka droga. Z drugiej strony jesteśmy istotami rozumnymi, więc dobrze jest czasami umiarkowanie pogłówkować nad różnymi teoriami zamiast pójść na łatwiznę i przyjąć, że to wszystko bzdury, które pewnego dnia mogą nas zaskoczyć. Mieszkańcy domu w „The Time Of The Worm” znaleźli się w innej sytuacji, nie popadli w obłęd z powodu rozmyślań nad wyimaginowanymi teoriami, ale z powodu bliskiego spotkania trzeciego stopnia z niezbyt przyjaźnie nastawioną obcą formą życia.
Czy w dzisiejszym świecie jest jeszcze miejsce dla wolnego człowieka w pełni wyzwolonego spod wszelkich kontroli? Nie sądzisz, że w dzisiejszym świecie naszpikowanym symptomami technik manipulacyjnych, wolności umysłowej w pełnym znaczeniu tego słowa po prostu nie ma. Czy tego chcemy czy nie i tak jesteśmy kontrolowani.
Zgadza się. W naszym kraju nie ma jeszcze kamer na każdym rogu, w każdym autobusie, pociągu, przy każdym stanowisku pracy itp., nie wszczepiamy też dzieciom mikrochipów, żeby je łatwo namierzyć i przywołać, ale to wszystko powoli przyjdzie. Posiadamy już elektroniczne gadgety, które można dokładnie zlokalizować Żyjemy w świecie, w którym musimy wykonywać czyjeś polecenia i nauczyć się pewnych technik manipulacji aby kierować czy wysługiwać się innymi. Tego nie możemy zmienić. Ważne, żeby nie dać się zwariować i chociaż od czasu do czasu robić coś z własnej, całkowicie nieprzymuszonej woli. Trzeba też uważać, aby nie przekroczyć pewnej cienkiej linii – pracoholik przecież mówi, że uwielbia pracować. Wydaje mi się, że jeszcze ciągle, jeśli o to zadbamy, mamy wąski zakres rzeczy, czynności, sytuacji, w których, przynajmniej do pewnego stopnia, mamy wolność wyboru, którego możemy dokonać niezmanipulowanym jeszcze do końca umysłem. Ten przywilej pewnie będzie powoli zanikał u przyszłych pokoleń.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Od kontroli bardzo blisko do ujednolicenia, synchronizacji i standaryzacji społeczeństwa. Uważasz, iż ludzie są na tyle krótkowzroczni, aby nie zauważyć stopniowego otępienia umysłowego i uniformizacji? Czy ludzkości grozi sytuacja przedstawiona we wstępie do „The Efficient Process” – istny Matrix?
To jest jeden z wariantów do którego świat może się z łatwością dopasować. Nie jestem antyglobalistą, ale przecież właśnie globalizacja do tego zmierza, i nie chodzi tutaj tylko o to, że amerykański fast food jest w takiej samej formie obecny w Bielsku czy gdzieś w Bangladeszu, ale o wszystkie pozostałe produkty i aspekty życia. Mega korporacje rządzą światem. W Azji i Ameryce Pn. powstają miasta bez centrów, ciągnące się przez wiele kilometrów, które kiedyś być może stworzą wielkie globalne miasto, którego dzielnicami będą Nowy York, Barcelona czy Pekin i które będą zamieszkane przez ujednolicone i zsynchronizowane społeczeństwo (nie wiem tylko jaką rolę odegra tutaj świat arabski, czy będą to peryferie globalnego miasta, czy totalna globalizacja dotrze również i tam).Ludzie nie są otępiali, dostrzegają tę uniformizajcę, ale my po prostu jesteśmy wygodni, jesteśmy produktami współczesnego świata i jego wiernymi konsumentami, podobnie jak bohater tekstu „The Efficient Process” – jest on już prawie członkiem takiego społeczeństwa, ale wynajduje wehikuł czasu i przemieszcza się w przyszłość, widzi sytuacje, które nie dają mu spokoju, nakazują bunt, ale jest tutaj osamotniony i ta sytuacja go przerasta. W rezultacie staje się cząstką zuniformizowanego świata, ale jest mu z tym dobrze, wygodnie, nie musi rozważać trudnych sytuacji, dokonywać trudnych wyborów, jest sterowany.
„Enter Insectmasterplan” to bardzo ciekawe spojrzenie na międzyplanetarną kolonizację. Nieoczekiwana walka między klonami, ludźmi i zmutowanymi formami obcymi. Chciałbym jednak poruszyć tu bardziej realną kwestię. Czy według Ciebie domniemany podbój kosmosu spowoduje kolejną „zimną wojnę”? Przecież galaktyczne zasiedlanie może doprowadzić do swoistego kosmicznego ekwiwalentu wojen kolonialnych z XVI - XVIII wieku?
To też prawda. To jeszcze zależy czy będziemy kolonizować w formie globalnego, światowego przedsięwzięcia, czy też będą tutaj różne strefy wpływów np. azjatyckie, amerykańskie lub europejskie. Zależy też co ewentualnie skolonizujemy, bo pewnie nikt się nie będzie bił o jakieś dwie marne bazy na Marsie. Jeśli jednak zasiedlimy jakiś podatny do rozwoju grunt, to do gwiezdnych wojen zostanie tylko mały krok i George Lucas zostanie okrzyknięty prorokiem (ha, ha)!
Jeżeli wspomniałem już o „zimnej wojnie” to ciekaw jestem Twojej opinii ta temat lądowania Amerykanów na Księżycu 20 lipca 1969. Do tej pory pojawiają się spekulacje o rzekomej mistyfikacji tego wydarzenia.
Dopóki nie zostanie to w jakiś sposób udokumentowane, udowodnione, to wierzymy, że jednak wylądowali. Widoczny jest jednak regres w załogowych lotach kosmicznych w kolejnych trzydziestu latach po tym niesamowitym wydarzeniu, mimo tego, że technika wciąż idzie do przodu. Jeśli do lądowania doszło, to program Apollo świetnie się sprawdził przy o wiele uboższej technice. Dlaczego więc Amerykanie ponoszą sromotną klęskę w programie lotów wahadłowców przy o wiele bardziej zaawansowanej technice? Faktycznie pojawia się pewne zwątpienie.
Powróćmy do „Enter Insectmasterplan”. Mam nieodparte wrażenie, iż w wątku rozwijającym się najpełniej w czterech ostatnich utworach nie chodzi głównie o laboratoryjne możliwości człowieka, a o etyczną konsekwencję „zabawy” w demiurga, istoty sprawczej (zakładając, że jest), kogoś, kto rozdaje karty?
Do wspomnianego przez Ciebie wątku i sekwencji ostatnich czterech utworów musimy jeszcze dodać czwarty numer „Project Insect” od którego wszystko, co dotyczy laboratoryjnych eksperymentów w tym projekcie, się zaczyna. Wynikają z tych eksperymentów same problemy bo człowiek, jak to trafnie określiłeś, „zabawia” się w nie, zamiast doprowadzić je do końca lub przeprowadzić je bardziej odpowiedzialnie znając pewne skutki uboczne. Stwarza więc gatunek zmutowanych insektów, o których zapomina (!) po tym jak wypełniły swoje zadanie. Zignorowane i zapomniane insekty odegrają oczywiście później kluczową rolę(pomysł zaczerpnąłem tutaj z opowiadania Frederika Pohla „Dajmy Szanse Mrówkom”, gdzie po wojnie nuklearnej naukowiec, konstruktor wehikułu czasu, udaje się czterdzieści milionów lat wstecz zostawiając tam osiem królowych zmutowanych, płucodysznych mrówek. Oczywiście kiedy powraca on do teraźniejszości, światem rządzą dwumetrowe mrówy...). Człowiek w moim projekcie, zignorowawszy insekty, „bawi się” dalej i stwarza ludzkie klony, idealnych replikantów, które jednak z powodu swojej niewiedzy, obdarowuje tylko trzyletnią długością życia jednostki. Każdy by się wkurzył takim prezentem, toteż klony zwracają się przeciwko swoim stwórcom (patrz również „Łowca Androidów” Ridleya Scotta) i rozpoczynają całą lawinę zdarzeń doprowadzającą do unicestwienia rodzaju ludzkiego. Kropkę nad i stawiają oczywiście zapomniane insekty. Kto by się tego spodziewał? Na pewno nie człowiek, który całą tę reakcję łańcuchową zapoczątkował. Podsumowując: laboratoryjne możliwości człowieka są duże, eksperymenty muszą być przeprowadzane, a klonowanie człowieka stanie się wkrótce faktem, ważne, żeby nie ignorować wszelkiego rodzaju konsekwencji.
Nie bez przyczyny przywołałem tutaj demiurga, gdyż okładka „Enter Insectmasterplan” przywołuje u mnie nieodparte skojarzenia z fragmentem fresku Michała Anioła „Stworzenie Adama” z Kaplicy Sykstyńskiej. Pozwoliłem sobie też zinterpretować to tak, że dwie muskające się dłonie symbolizują cienką granicę, bliską dotykowi, między człowiekiem a humanoidem. Dobrze kombinuję?
Jak już wcześniej wspomniałem, ja opowiedziałem Kamilowi całą historię przedstawioną na „Enter Insectmasterplan”, a projekt graficzny to już jest całkowicie jego wizja. Nie wiem, czy inspirował się „Stworzeniem Adama” ale ja kojarzę ten obraz i te dwie sytuacje Stwórca- Adam i Człowiek (stwórca)-Klon pasują i nawiązują do siebie. Resztę postrzegam podobnie jak Ty: jedna dłoń należy do człowieka, druga do stworzonego przez niego klona. Może to być albo moment stworzenia, kiedy to człowiek wypuszcza swoje dzieło z rąk albo moment tuż przed buntem klonów, kiedy to replikanci wyciągają dłoń po pomoc, ale człowiek nie chce lub po prostu nie potrafi pomóc swojej replice. Zwróć również uwagę, że jedna z dłoni jest na ciemnym (złym) tle, a druga na jasnym (dobrym). To prawie jak jasna i ciemna strona mocy (ha, ha). Ty dopowiedz sobie, kto jest po jasnej, a kto po ciemnej stronie.
Na „Enter Insectmasterplan” poruszacie odwieczne pytanie fantastyki naukowej (poruszonej w niezliczonej ilości książek i filmów) – czy sztuczna inteligencja może świadomie wydedukować swą istotę bytu, tym samym doprowadzając do buntu maszyn i technokracji? Czy w taki razie Myopia – narrator postrzega ciągły rozwój cybernetyki, biotechnologii itp. za systematyczne kopanie sobie grobu przez ludzkość?
Zwróć uwagę, że na „Enter Insectmasterplan” nie mamy do czynienia z maszynami, humanoidalnymi robotami czy cyborgami tylko z klonami, formami biologicznymi. Dlatego pomimo posiadania pewnych dysfunkcji jak np. krótki, około trzyletni okres życia, są one zaopatrzone w pełny „pakiet” ludzkich cech, włączając weń świadomość, uczucia czy DNA. O buncie maszyny przeciwko człowiekowi pisałem w „The Ultra Control” na poprzedniej płycie i myślę, że jest to możliwe, wystarczy jakiś mały błąd w skomplikowanym programie. Nie możemy, z drugiej strony, zatrzymać rozwoju cybernetyki, biotechnologii, nanotechnologii i innych dziedzin nauki. One muszą się rozwijać. Ważne aby wszelkie badania prowadzić rozważnie i odpowiedzialnie, a nie tak jak robią to naukowcy na „Enter Insectmasterplan”. Czy ludzkość kopie sobie powoli grób przez rozwój wyżej wymienionych dyscyplin naukowych? Mam nadzieję, że tak nie jest, choć na usta ciśnie mi się coś zupełnie innego...
Napisałeś pracę magisterską na temat cyberpunku. Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy połknąłeś bakcyla związanego z szeroko pojętą fantastyką naukową? Co było tą iskrą zapalną, swoistym bodźcem, który wdrożył Twoje zainteresowania w zafascynowaniem technologią? Ja na przykład zostałem solidnie zniesmaczony do fantastyki naukowej „dzięki” obowiązkowej lekturze „Przygód pilota Pirxa” w szkole podstawowej. Ha, ha, ha….
O mojej pracy nieopatrznie wspomniałem w jakimś wywiadzie, kiedy, o ile pamiętam, chodziło o zdefiniowanie naszej muzyki, w pracy było o cyberpunku, wiec chciałem wykazać, że cyberpunk miał na mnie jakiś wpływ i jego elementy mogą być dostrzegane w tematyce tekstów, a co za tym idzie rodzaj granej przez nas muzyki mógłby być określany (między innymi) przedrostkiem cyber. Tak naprawdę moja praca nie była tylko o cyberpunku. Aaa zdradzę Ci, najwyżej znowu będą gadali o porównaniach, jej tytuł to „William Gibson and the Voivod: Different Visions of the Postmodern World”. Nieźle nie? Sam nie mogłem uwierzyć, że promotorka dopuściła mi taki temat (byłem na postmodernie kanadyjskiej), ale widać szczere pisanie o tym co mnie kręci pomogło. A kiedy to się zaczęło? Ja nigdy nie czytałem „Przygód Pilota Pirxa” ani „Bajek Robotów”, zamiast tego przeczytałem „Eden” i „Powrót z Gwiazd’ tego samego autora, jeszcze w podstawówce. Potem był miesięcznik „Fantastyka”, w którym przeczytałem m.in. dwa wcześniej wspomniane opowiadania, które po kilkunastu latach (!) wykorzystałem jako źródło inspiracji na „Enter Insectmasterplan”, potem były jeszcze „Gwiezdne Wojny”( epizody 4,5 i 6 ) i tak to mniej więcej się zaczęło.
Na zakończenie życzę Wam, by wreszcie nie tylko recenzenci, ale i wydawcy docenili Waszą niesubordynację gatunkową. A i jeszcze jedno, żebyś nigdy po przebudzeniu nie stwierdził, że jesteś „insektem” jak miało to miejsce w jednym z dramatów Franza Kafki. Ha, ha, ha…
Wielkie dzięki stary, naprawdę bardzo fajnie się rozmawiało. Przy okazji pozdrawiam wszystkich miłośników pokręconego grania. No i również życzę Ci, żebyś z rańca nie odkrył, że jesteś swoim klonem (he, he). O rety, co to, coś mi przesłania ekran!? Muszę przyciąć szczękoczułki...
Born to die - wywiad
Coraz częściej zastanawia mnie, co dzieje się na tym łez padole, że wartościowe kapele muszą przez dziesiątki lat nadal tkwić w głębokiej konspiracji? Usuwać się w cień kolejnym nowo-trendowym wypierdom, kolejnym klonom i tak już TOPowych formacji i tym podobnym wymiotom! Chłopaki z MYOPIA robią muzykę dla siebie bez względu na modę i może to sprawia, że nadal istnieją po dziś dzień. Może gdyby załapali kontrakt parę lat wstecz, nikt teraz nie miałby okazji słuchać "EnterINSECT Masterplan", bo już dawno stracili by ochotę i zamiłowanie...
Witaj Boguś! Powiedz mi czemuż to MYOPIA trzyma się aż tak bardzo dorobku Kanadyjczyków? Czyż na tym świecie nie ma innych kapel godnych naśladowania? Osobiście mi to nie przeszkadza, a nawet cenię Was za to bardzo, bo patrząc z perspektywy czasu stwierdzam, iż VOIVOD był niedocenionym zespołem. A właściwie to jak się pisze VOI VOD oddzielnie czy razem?
Witaj Arturze! Muszę na początek powiedzieć, że miło jest usłyszeć, iż dostrzegasz w naszej twórczości podobieństwa z Voivodem. Voivod jest wielkim zespołem i wniósł do muzyki więcej, niż wiele osób może sobie wyobrazić, dlatego porównanie akurat w tym wypadku nikomu ujmy nie przyniesie. Czy jednak ślepo Kanadyjczyków naśladujemy? Voivod jest moim ulubionym bandem, ale ja tylko gram na bębnach i przypuszczam też, że nie chodzi Ci o podobieństwa w rytmice (których chyba raczej jest niewiele), tylko w warstwie gitarowej, i tu też chyba Cię zaskoczę: kiedy poznałem Kamila, naszego aktualnego gitarzystę, czy wcześniej jego poprzednika, to chłopaki o Voivodzie praktycznie nie słyszeli, więc nie jest to zespół, który stanowi(ł) dla nich główną, odwieczną inspirację. Ja postrzegam to inaczej. Myślę, że czasami ludzie w różnych częściach świata nadają na podobnych falach i tworzą podobne rzeczy, choć nigdy o sobie nie słyszeli. Pewnie gdyby pogrzebać w światowym podziemiu, to jeszcze kilka podobnych do Voivoda zespołów można by wydobyć, ale tylko Kanadyjczycy zaistnieli na większą skalę. Jednak, żeby nie było nieporozumień, Voivod wywarł ogromny wpływ na mnie samego a i niemały na Roberta.
I tutaj masz rację panie dzieju z tymi falami! Aczkolwiek przez to straciłem fajne pytanko, nic to zaraz cosik wymyślę... Ha, mam, czyli jeśli nie byłoby Kanadyjczyków to właśnie MYOPIA została by uznana za prekursorów takiego grania???
Po wielu latach istnienia mało kto o nas słyszał, więc sądzę, że gdyby nie było Voivoda, to nie stalibyśmy się bardziej popularni, a co za tym idzie nikt nie uznałby nas za prekursorów jakiegoś stylu. Mogłoby też być tak, że gralibyśmy odrobinę inaczej, ale to wszystko tylko gdybanie. Jeśli ktoś kiedyś odkryje przejścia do równoległych rzeczywistości, to wyskoczymy zobaczyć jakby to było.
Pierwsze lody przełamane! Po tak długiej absencji od wywiadów myślę, że w końcu coś z tego wyjdzie? Nurtuje mnie jedna rzecz o tej godzinie 6 minut 48, konkurencji to Wy raczej nie macie w naszym anderku? Komuż by się chciało tworzyć jakże ambitne dźwięki a zarazem jak archaiczne... Nie sądzisz, że w muzyce jest jak w religiach - starzy Bogowie ustępują miejsca nowym, by Ci po pewnym czasie zwolnili posady dla kolejnych? Chyba się zaplątałem, hehehe. Chodziło mi czerpanie wzorów, podpatrywaniu pewnych rozwiązań itp.
Wielcy muzycy i wielkie zespoły wielkimi pozostaną, nawet wtedy, kiedy udadzą się na zasłużoną emeryturę. Oczywiście naturalną rzeczą jest, że jedni schodzą ze sceny ustępując miejsca innym, nowym, a ci nowi musieli się na jakiejś muzyce wychować i jakimiś muzykami się inspirować. Z tych źródeł czerpią oni wzorce, które są powielane, przetwarzane i rozwijane. Czasami jest to niebezpieczne, bo pewien nurt staje się modny i w rezultacie otrzymujemy np. tysiące kapel grających black metal, gdzie wszystko się tak zapętla, że nie jestem w stanie odróżnić jednej kapeli od drugiej. My, naśladując Voivoda (jak niektórzy uważają he, he) przynajmniej na razie nie zanikniemy wśród tysięcy kapel robiących to samo, bo jak sam wspomniałeś, takiej muzyki jest jak na lekarstwo, ale też w związku z tym nikt nas nigdzie nie chce wydać. A tak na poważnie, to czerpanie wzorów z istniejącej już muzyki było, jest i będzie. Nie da się tego muzycznego dorobku, który już mamy, zignorować, pominąć czy po prostu nie słyszeć. Trzeba się czymś inspirować, coś kontynuować. Jedni wstrzelą się z tym bardziej, inni będą mieli mniej szczęścia. Wszystko zależy od właściwych proporcji albo po prostu od tego, co aktualnie dobrze się sprzedaje.
Wy nie wstydzicie się owych podobieństw, nie zaprzeczacie im i w ten ładny sposób wyłania się obraz kapeli dojrzałej nie tylko muzycznie! A popatrz ile jest tego tałatajstwa na świecie, które rżnie równo z innych, ale powiedz im cokolwiek na ten temat a w łyżce wody zaraz ciebie utopią. Nic na świecie tak mnie nie wkurza jak te ludy oraz ich dziwne określenia "genetic metal" bądź "hibernatus", a w rzeczywistości jest to nieudolny death metal!
Może i nieudolny, ale przynajmniej nalepkę mają oryginalną. Widzisz, jak metal zaczynał się dopiero rozwijać, klasyfikowanie muzyki metalowej było proste, bo mieliśmy heavy, thrash, potem death i black oraz prog. Ale to wszystko przestało wystarczać. Coraz więcej zespołów, które nie chcą być podciągnięte do jednej kategorii, coraz mniej do odkrycia czegoś nowatorskiego na metalowym gruncie - taka jest obecna sytuacja. Nazewnictwo tego co się robi nie jest może najważniejsze, ale jest istotne, ważne jest również to, żeby znajdowało również pokrycie w twórczości. Jeśli ktoś gra zwykły death metal, a nazywa go genetic, to niech przynajmniej przekłada się to nazewnictwo na teksty lub grafiki i będzie OK. Jakkolwiek oryginalny by zespół nie był, to ciężko jest mu uniknąć wpływów i inspiracji innymi zespołami. Masz rację, sam się z tym spotkałem, że zespół zapewnia, iż grają oryginalną świeżą muzę, sprawdzam płytę, a tam jeden wielki trzydziestominutowy blast i gdyby nie dziesięć indeksów, to bym się nie zorientował, że to nie jest jeden długi kawałek brzmiący jak włączony odkurzacz. Jest też jeszcze druga strona medalu, ja wierzę, że na całym świecie są rozsiani ludzie, którzy myślą w podobny sposób (o czym już wspominałem) i robią podobne rzeczy nie wiedząc o sobie (nie mam tu na myśli grania blastów ha, ha). W kilku już recenzjach naszego materiału np., pojawiły się porównania do zespołów, których nigdy w życiu nie słyszałem, nawet nie będę wymieniał ich nazw, bo wyjdę na totalnego ignoranta (he, he).
Wybacz, że okażę nieznajomość Waszej historii, ale czy było coś między "Enter Insect Masterplan" a "Subconciously Unconscious". Jeśli nie to takoż i Wy mieliście spory zastój ewentualnie niemoc twórczą, przez to wiele osób może uznać MYOPIE za novum na scenie?
Po nagraniu "Subconsciously Unconscious" mieliśmy problemy personalne. Nasz poprzedni gitarzysta postanowił już więcej nie stawić się na żadnej próbie. Przez około pół roku szukałem jego następcy i w końcu trafiłem na ogłoszenie Kamila, który dołączył do zespołu. Zgraliśmy z nim materiał i na przestrzeni kolejnych dwóch lat zagraliśmy kilka koncertów. Z powodu obowiązków rodzinnych, w pracy, na studiach i z powodu odległości (każdy z nas mieszka w innym mieście: Robert w Warszawie, Kamil aktualnie w Katowicach, ja w Bielsku-Białej) 2005 rok postanowiliśmy przeznaczyć wyłącznie na nagranie i wydanie nowego materiału. I tak to latka lecą. Tak więc faktycznie wiele osób może nas postrzegać jako nową kapelę, ale ja niewiele mogę na to poradzić. Do tej pory nikt nie chciał nas wydać, nie mieliśmy managementu, niewielu nawet chciało coś o nas napisać (ten wywiad jest jednym z niewielu). W związku z tym nie jest o nas zbyt głośno. Może po nowej płycie coś się zmieni na lepsze? Wytrwali słuchacze zawsze mogą udać się na naszą stronę internetową i dowiedzieć się, że działamy już od wczesnych lat dziewięćdziesiątych minionego tysiąclecia!
To jak stworzyliście ów materiał? Próby na weekend, raz na pół roku... Chyba, że robicie to za pomocą netu? Mój braciak ma kumpla, który żyje w Krakowie i on zgra mu partię gitar, prześle a ten dorobi resztę na swoim kompku. Chociaż patrząc na to z drugiej strony jest to strasznie pracochłonne, no i może trwać w nieskończoność!
Faktycznie, nie jest łatwo. Dopóki Kamil mieszkał w Bielsku, to przynajmniej mieliśmy regularne próby na gitarę i bębny, a Robert pojawiał się od czasu do czasu na jakiś weekend i wtedy zgrywaliśmy wszystko razem. Sytuacja się skomplikowała, jak Kamil zaczął studiować w Katowicach, to liczba jakichkolwiek prób zmniejszyła się drastycznie. Przed nagraniem "Enter Insectmasterplan" spotykaliśmy się sporadycznie i każdy potem ogrywał swoją "część" indywidualnie. Ja i Kamil byliśmy zgrani dość dobrze, więc miesiąc przed wejściem do studia nagraliśmy na laptopa coś w rodzaju "pilota" - były to wszystkie numery na bębny i gitarę, co miało Robertowi ułatwić zadanie w układaniu basu i wokalu tam, gdzie ich jeszcze nie było. Oczywiście nie obyło się bez problemów i niektóre momenty powstały dopiero w studiu, ale daliśmy radę. Jak tworzymy numery na codzień? Najpierw są motywy gitarowe, pomysły Kamila, wybieramy te najciekawsze i składamy w jakąś wstępną całość. Później ja siedzę nam nimi, przesłuchuję po tysiąc razy, aż zaczynam znać je na pamięć, wtedy zaczynam do nich grać i tak powoli powstają bębny i w miarę tego procesu gitary mogą ulec jeszcze małej modyfikacji, np. co i ile razy ma być grane. Bas i wokal powstają na końcu, kiedy praktycznie kawałki są gitarowo-perkusyjnie ukończone.
Oblukawszy płytę zastanawiam się (jakbym niczego innego nie robił w życiu) czy przypadkiem żaden z potentatów wydawniczych nie był zainteresowany wydaniem krążka, iż musieliście wypuścić go własnym sumptem. Może chodziło o coś innego, jak na ten przykład o pertraktacje z pozycji kapeli, która już sama coś osiągnęła?
Jak już wspomniałem nasza muzyka nie zainteresowała jakiejkolwiek wytwórni na tyle, żeby została przez nie wydana i mam tu na myśli zarówno potentatów wydawniczych, jak i małe, niezależne wytwórnie. Zaczynam nawet wątpić, czy ktokolwiek w tychże wytwórniach słucha nadesłanych płyt, jeżeli nie stoi za nimi jakiś manager, promotor, sponsor czy cholera wie, kto lub co jeszcze. Ale nie mnie to osądzać. Sam wcześniej poniekąd wspomniałeś, że mało kto może wiedzieć o naszym istnieniu, więc nie startowaliśmy z pozycji kapeli, która coś osiągnęła. Wręcz przeciwnie, jesteśmy w najgłębszym i najczarniejszym podziemiu jakie istnieje, a może do tej pory w ogóle byliśmy w innym wymiarze (podziemia) i dlatego niewielu o nas słyszało.
Bardzo możliwe, że tak jest z MYOPIĄ. Może jednak stworzyliście muzykę za trudną w odbiorze dla zwykłego śmiertelnika, a wydawcy to już raczej biznesmeni, którzy na zimno kalkulują, co łyknie ich klient! W takim razie będzie to nieważne, czy jest to potentat, czy też labels z otchłani podziemia.
Nie gramy muzyki najłatwiejszej w odbiorze, którą łyka się łatwo, jak słodki cukierek i do której można się przyzwyczaić po jednorazowym, pobieżnym przesłuchaniu. Ale czy jest ona za trudna? Może dla zwykłego śmiertelnika lub zagorzałego maniaka black metalu tak, ale na świecie wydaje się jednak trochę pokręconej muzy i zyskuje ona całkiem niezłą popularność. Widziałem osobiście dzikie tłumy na koncertach Fantomasa czy Meshuggah, a i na Voivoda sporo osób się pojawiało. Zapotrzebowanie więc nie jest takie małe, jakby się wydawało, problem w tym, żeby taki zespół wydać po raz pierwszy i wypromować, a tutaj pewnie, dla wydawców - biznesmenów, ryzyko jest mniejsze, jeśli wybiorą coś z bardziej popularnego nurtu.
Czasami wydaje mi się, że czasy ambitnych zespołów odeszły dawno w zapomnienie, albo robisz chwytliwe dźwięki, abo będzie koniec świata... Wy nie słodzicie w swoich kawałkach, gracie technicznie może dla niektórych, aż za bardzo. Łamiecie riffy, wstawia futurystyczne sample zagłady... I co z tego macie? Warto jest się męczyć dla garstki słuchaczy?
Najważniejsze jest to, żeby nam ta muzyka, którą robimy, odpowiadała i nas satysfakcjonowała w pierwszej kolejności. Robiąc nowe numery nie zastanawiamy się, ilu potencjalnie osobom mogą się one podobać i jeśli będzie to tylko 127 osób, to zdecydowanie trzeba będzie na przykład rozrzedzić perkusję tak, żeby pozyskać kolejnych 34 fanów. Stawiamy sobie poprzeczkę na pewnej wysokości i będąc w stanie przez nią przeskoczyć czujemy, że jest fajnie, przychodzi satysfakcja i zadowolenie i przecież o to chodzi. Oczywiście byłoby wspaniale, gdyby ktoś nas wydał, a nasze płyty mogłyby się rozejść w wielu tysiącach egzemplarzy, każdy zespół tego chce, ważne jednak, aby była to muzyka taka, jaką robimy, w niezmienionej formie, która mimo swoistego odhumanizowania, swojej sterylności i matematycznych wyliczeń, sprawia nam dużo radości. Gdybym podczas jej tworzenia myślał od razu o ilości potencjalnych fanów, których możemy przyciągnąć lub o zarobieniu kasy, to raczej grałbym w kapeli weselnej. A tak cóż, na razie satysfakcja z grania, a jak będę miał 60 lat, to może ktoś nas odkryje, zrobi reedycję wszystkich płyt i wtedy będziemy czerpać korzyści materialne (he, he).
Słuchaj jest tam u Was jeszcze wytwórnia filmów animowanych i fabryka samochodów małolitrażowych, że o DIACHRONI nie wspomnę... już to uczyniłem.
Tak, Bolek i Lolek rozsławili kiedyś Bielsko-Białą na całym świecie, a samochód małolitrażowy Fiat 126p - na całą Polskę, ale oba produkty już produkowane nie są i o ile mi wiadomo Diachronia też chyba się ostatnio nie reaktywowała, ale mogę mieć stare dane. Poza tym mamy tutaj jeszcze fajne góry, które otaczają miasto, zimowy festiwal - Zadymkę Jazzową, o którym podobno wie cała Polska, mamy niedaleko do Czech i na Słowację (można szybko wyskoczyć na ichniejsze piwko) no i to chyba tyle.
Jazz'u od jakiegoś czasu nie słucham, więc o festiwalu nic mi nie wiadomo. Chociaż dałbym sobie rękę uciąć, że Wam ten rodzaj ekspresji nie jest obcy? Tyle progrsji wydobywa się z "Enter Insect Masterplan", iż kto wie, co też słuchacie na boku...
O to, czego chłopaki aktualnie słuchają, to trzeba by ich samych o to zapytać. Ja osobiście czasami słucham żony, czasami mamy, na delektowanie się godzinami muzyką, jak zwykłem dawniej czynić, nie ma czasu, ale oczywiście nie mogę też całkowicie stronić od muzyki. I tak, jeśli chodzi o zespół, Voivod, jest dobry na każdą pogodę, jeśli chodzi o gatunek metalu, to mixtura thrash i death w "pokręconym" wydaniu jest mi najbliższa, więc często wracam do Atheist (tym bardziej, że jest reedycja ich płyt), Sceptic, Kobonga, Meshuggah, Death Angel, Cynic, Nyja i wielu innych, jeśli chodzi o bardziej lightowe klimaty, lecz nie mniej pokręcone technicznie to Dream Theater lub Rush są zawsze dobre do posłuchania, jazz w jakimkolwiek wydaniu jest również zawsze dobry, najbardziej podchodzi mi na żywo. Niedawno widziałem Pink Freud, chłopaki z Trójmiasta, bardzo odjechane klimaty - nawet do końca nie wiem, jak je nazwać new/acid jazz? Czytam też o wielu nowych odjechanych kapelach i w miarę możliwości mam nadzieję, że dotrę do ich nagrań (nie będę wymieniał nazw, bo one są nowe tylko dla mnie i wyszedłbym tutaj na ignoranta).
No mi też kiedyś podchodził acid jazz! Ino, żem myślał, iż to hip-hop, bo na takim składaku to było... Tak przy okazji nadal pomaga Wam w promocji Kaśka z ATMO? Robiła to przy "Subconciously Unconscious", a może znowu coś mi się popieprzyło... Fak! Ja w ogóle nie mam pojęcia co się dzieje w anderku!
Kaśka napisała recenzję "Subconsciously Unconscious" dla Atmospheric Zine, ale tak naprawdę to nigdy tego zina na własne oczy nie widziałem. "Enter Insectmasterplan" już też został zrecenzowany przez Kaśkę, ale zina z tą recenzją jeszcze nie zobaczyłem. Pomyślałem sobie nawet, że ten zin nie istnieje, a Kaśka kolekcjonuje płyty (ha, ha, ha!). Kiedy wspomniałeś o Kaśce, to kawałek kamienia spadł mi z serca, zin chyba istnieje! A więc czekam na nowy numer z naszą recenzją (he, he).
Teraz to ja Ci poręki nie dam, co by to jeszcze istniało, ale kiedyś czytałem parę numerów ATMO. Słuchaj w rozpisce brakuje tracka number 9. Oświeć moją osobę względem niego?
Rzeczywiście jest dziewięć indeksów i tylko osiem utworów w rozpisce (brakuje tracka numer 1). Wstęp miał nosić nazwę Introth, ale gdzieś się po drodze "zgubił". Wiesz, jak wszystko musisz samemu robić i wszystkiego osobiście doglądnąć, to czasami im więcej masz na to czasu i im częściej to sprawdzasz, to tym gorzej to wychodzi i tym więcej niedociągnięć się pojawia. Wydanie tej płyty z różnych przyczyn (o których lepiej nie wspominać), ciągnęło się przez wiele miesięcy i ja osobiście straciłem resztki entuzjazmu w pewnym momencie, i co za tym idzie "wyłączyłem" się z procesu produkcyjnego płyty i nie sprawdziłem po raz kolejny, swoich zresztą, tekstów. Po części więc jest to moje niedociągnięcie, choć tracklista była już wcześniej znana. Nie ma co jednak płakać nad rozlanym piwem, w końcu przynajmniej mamy tytuły pozostałych (tych właściwych) utworów we właściwej kolejności (ha, ha, ha)!
Jakże to niema co płakać nad rozlanym piwem! Przecież to strata niepowetowana gdy perlisty trunek wsiąka w ziemię! Teraz to ja rozumiem dlaczego i u mnie pojawia się tyle niedociągnięć... Jako edytora zawsze interesowało mnie zdanie zespołów na temat recenzyi? Wolisz gdy ktoś opisujący wali suchymi faktami, czy też wyłącznie jego odczucia bez zbędnego rozkładania na czynniki pierwsze?
Wolę chyba wszystkiego po trochu. Przede wszystkim fajnie jeśli ktoś napisze coś więcej niż: jest głupie, bo jest chujowe, jest fajne, bo jest świetne, oczywiście nie dosłownie, ale czasami ma się wrażenie, że niektórzy piszą recenzję trochę na siłę. Ja na przykład nie potrafiłbym obiektywnie ocenić płyty z gatunku, który zupełnie mi nie siada. Idealna sytuacja jest taka, gdy recenzent jest maniakiem takiej muzy, o której pisze i po kilkudziesięciokrotnym przesłuchaniu płyty zabiera się do pisania. Wali wtedy i suche fakty i swoje odczucia, analizuje i konstruktywnie opisuje wystawiając finalną ocenę. Na szczęście Ty należysz właśnie do takich recenzentów, więc o wynik końcowy nie muszę się obawiać (he, he).
A tego nie byłbym tak do końca pewien! Fakt, że owe dźwięki są mi bardzo bliskie, aczkolwiek ostatnio wystąpiło u mnie zmęczenie materiału... Dobra myślę, że to będzie koniec... Dzięki za odpowiedzi, chociaż sądzę, iż nawet w niewielkiej ilości nie przybliżyłem zagadnienia zwanego MYOPIA!
Dzięki za wywiadzik, myślę, że w jakiejś (ustalmy, że bliżej nieokreślonej, ale wcale nie takiej małej) ilości jednak to zagadnienie przybliżyłeś.
Artur
HM Pages - wywiad
1.Ukazała się właśnie druga, duża płyta Myopia. Na pewno jesteś z niej bardzo zadowolony, nagrałeś materiał, który zawsze chciałeś nagrać itd. więc zapytam w inny sposób – w którym miejscu drogi prowadzącej do Twojego całkowitego, muzycznego spełnienia znajdujesz się w chwili obecnej?
Witaj! Mimo tego, że istniejemy już wiele lat i nie jest łatwo to wszystko pchać do przodu, ciągle mam nadzieję, że jestem gdzieś na początku mojej muzycznej kariery, tzn. jeśli wytrwam w ciągnięciu tego zespołu dalej, to chciałbym grać jeszcze przez wiele lat i co jakiś czas nagrywać kolejne płyty z muzyką stylistycznie zbliżoną do tego, co zrobiliśmy na pierwszych dwóch płytach. Nie wiem, co dla mnie mogłoby stanowić całkowite muzyczne spełnienie – składałyby się na to pewnie różne elementy: dobry, zapewniający byt kontrakt, profesjonalny management i należyta promocja, a więc docieranie do ludzi na całym świecie, koncerty u boku ulubionych bandów, itd. To wszystko nam raczej nie grozi, a zatem do całkowitego spełnienia bardzo daleko. Ale może to i dobrze, bo jak już się spełnisz, to co dalej? Często jest to koniec kariery albo zaczyna się grać jakąś kichę.
2.Na pewno docierają już do Ciebie pierwsze opinie na temat „Enter Insectmasterplan”. Jakie przyjęcie ma ta płyta, czy jest jakiekolwiek zainteresowanie ze strony ewentualnych wydawców?
Zanim ukazała się płyta rozesłałem około pięćdziesięciu promówek do wytwórni na całym świecie, nie było żadnego odzewu, więc płytę wydaliśmy sami, po czym ponownie wysłałem kilkadziesiąt sztuk, tym razem już pełnego materiału, ale jak się domyślasz, ponownie nie było żadnej reakcji. Nie wiem, czy ktokolwiek w tych wytwórniach słucha tych płyt czy po prostu po kilku taktach i stwierdzeniu, że nie jest to ani black ani death lecą one do kosza. Z drugiej strony może to i dobrze, że żadnego kontraktu nie mamy, bo gramy co chcemy bez żadnych ograniczeń. Wszystkie zespoły dążą do podpisania kontraktu, który często okazuje się przekleństwem, gdyż szefowie wytwórni chcą mieć wpływ na finalny kształt muzyki lub, co gorsza, chcą mieć nową płytę każdego roku. Tak więc jeden nierozważny krok, jeden podpis i zespół jest załatwiony, pozbawiony praw autorskich do własnej muzyki, lub musi grać jakieś badziewie, żeby się wywiązać z kontraktu. Tak czy siak zainteresowania naszą muzyką nie było. Co do przyjęcia płyty, to na razie dostajemy same dobre recenzje.
3.Płytę tą, tak samo jak w przypadku jej poprzedniczki, wydaliście sami. Wygląda to w 100profesjonalnie i można by rzec, że nawet lepiej niż wiele oficjalnych wydawnictw. Widać, że przykładacie wielką wagę do tego aspektu i pewnie wywaliliście sporo kieszonkowego, żeby ta płyta wyglądała jak wygląda... nie szkoda Wam?
No cóż, jedni wydają kasę na zbieranie znaczków lub starych monet, a my wydajemy własną muzykę. W momencie kiedy podejmujemy decyzję o zarejestrowaniu materiału, automatycznie wiąże się to z podjęciem kolejnej decyzji o jego wydaniu. Jesteśmy świadomi ogromnych kosztów, więc decyzja nie jest podejmowana z dnia na dzień, bo nikt takiej kasy nagle nie wysupła. Oczywiście jeśli decydujemy się na wydanie płyty, to przykładamy dużą wagę do tego, żeby ona nie tylko brzmiała, ale też wyglądała i żeby to koncepcyjnie się zazębiało. Nie miałoby dla mnie sensu profesjonalne nagranie materiału i opakowanie go w jakieś czaro białe ksero. Jeśli już mamy coś wydać, to od początku do końca. Czasami zastanawiam się, czy szerzenie psycho-metalu wśród ludzi w ten bardzo kosztowny sposób ma sens, zliczam np. swój wkład finansowy i widzę, że mógłbym za to spędzić wakacje w Nowej Zelandii. Ale na razie dajemy radę.
4.Pozostając jeszcze przez chwilę przy oprawie graficznej muszę zapytać, czyim pomysłem było uczynienie z różowego przeważającej barwy we wkładce? Niezbyt to metalowy kolor, z kosmosem też się za bardzo nie kojarzy... nie wstyd Wam?
Ja osobiście chciałem mieć na okładce rozłupany czerep i wylewający się z niego mózg, ale chłopaki się nie zgodziły (ha, ha!) A tak na poważnie to mi okładka się podoba. Wspomniany przez ciebie róż nie jest różem „majtkowym” tylko „brudnym”, wymieszanym z innymi kolorami. Nie kojarzy Ci się z kosmosem? Wejdź sobie na stronę NASA i pooglądaj mgławice. Co do (stereo)typowych metalowych atrybutów, od kolorów począwszy aż po akcesoria i zdjęcia, to faktycznie niewiele ich u nas. Jeśli ktoś lubuje się w oglądaniu wyprutych flaków, poobcinanych członków, odwróconych czy postawionych krzyży itd., to u nas tego nie znajdzie. Wkładkę w całości zaprojektował Kamil.
5.Na czym polega kooperacja z Cirkus Production? Na stronie internetowej tej młodej wytwórni można znaleźć Waszą ostatnią płytę w dziale „relaeses”, jednak nie mogłem doszukać się loga Cirkus w booklecie „Enter Insectmasterplan”, chociaż szukałem z każdej strony.
Kvass, założyciel Cirkus Production, miał pomóc nam w wydaniu płyty a potem w promocji i dystrybucji. Pomógł mi wypuścić wspomniane wcześniej promo MYOPIA 2005, które poszło do wytwórni. Zrobiliśmy to w czerwcu 2005 i zamieściliśmy tam pre-mixy dwóch utworów. Finalne mixy całego materiału strasznie się przeciągały, a jak już wszystko było gotowe, to z kolei nie mogłem się kompletnie z Kvassem skontaktować i zrobiliśmy wszystko we własnym zakresie. Tak więc na stronie Cirkusa widziałeś okładkę naszego promo a do wydania całej płyty nie doszło i stąd też nie ma w booklecie wzmianki o Circusie.
6.Kilka słów o procesie rejestracji płyty. Ponownie Olsztyn, ponownie Szymon Czech, jednak inne studio. Czyżby Szymon zmienił miejsce pracy, a przy tym był jedyną osobą, która może dobrze zrealizować nagrania Myopia?
Nagrania dokonaliśmy w Studiu X, gdzie Szymon aktualnie pracuje, a mixy zostały zrobione w studiu Elephant, (domowym studiu Szymona). Przy nagrywaniu „Subconsciously Unconscious” w Selani bardzo dobrze nam się z Szymonem współpracowało. Jest świetnym fachowcem i wiele się można od niego nauczyć, ponadto obraca się w podobnych klimatach muzycznych co powoduje, że dla nas i dla niego cała sesja nie jest tylko ciężką pracą, ale też przyjemnością. Kiedy podjęliśmy więc decyzję o nagraniu drugiej płyty od razu zadzwoniłem do Szymona i zarezerwowałem termin sesji. Na dzień dzisiejszy jest on dla mnie faktycznie jedyną osobą, która może dobrze zrealizować nasze nagranie. Wie, czego się można po nas spodziewać, my wiemy, co on może nam zaoferować, więc po co eksperymentować z bliżej nieznanymi realizatorami? Zresztą, który realizator ułożyłby nam gitarę do jednego z numerów, tak, żeby wpasowała się w cały koncept (przed sesją do utworu „Clones” zrobione były tylko bębny, Szymon ułożył i nagrał gitarę podczas sesji). Jeśli więc dojdzie kiedyś do następnego nagrania, to pewnie przyjmiemy kurs na Olsztyn lub jakieś inne miejsce, gdzie Szymon będzie aktualnie okupował stanowisko realizatora.
7.Zamykając już temat Waszego ostatniego dzieła nie sposób nie zatrzymać się przy tekstach. Tym razem mamy do czynienia z konceptem lirycznym utrzymanym w klimatach science-fiction. Zapewne za historią kolonizacji planety Groth kryje się drugie dno, co chcieliście przekazać swoim odbiorcom?
Teksty z poprzedniej płyty też były opowieściami science-fiction i chociaż wszystkie podejmowały temat różnej formy kontroli/kontrolowania, to nie stanowiły one spójnej całości i każdy tekst opowiadał odrębną historię. Na drugiej płycie napisałem osiem tekstów, które z kolei układają się w spójną, koncepcyjną całość: oto w Układzie Abneveroth zostaje odkryta podobna do Ziemi planeta Groth. Szybko zostaje podjęta decyzja o jej kolonizacji, jednak pierwszych kolonistów unicestwia tajemniczy czynnik. Adaptację planety przejmują więc laboratoryjnie zmutowane insekty, które po jakimś czasie usuwają się z pola widzenia, przenosząc się na ciemną stronę planety. Ludzie, nie mając pewności czy planeta jest już bezpieczna, na wszelki wypadek wysyłają tam nieświadome niczego ludzkie klony. Klony odkrywają, że stały się przedmiotem eksperymentu, a ich złość potęguje fakt, iż przez swoich stwórców zostały one obdarzone zaledwie trzyletnim życiem. Któreś z kolei pokolenie klonów planuje więc odwet na Ziemianach,co kończy się nuklearnym konfliktem już na Ziemi, a rezultat takiej wojny jest oczywisty. Jednak to nie koniec. Na wyniszczoną Ziemię przybywają insekty, które zignorowane, stworzyły własną cywilizację, rozwijając się po ciemnej stronie planety Groth. O tym, w dużym skrócie, opowiada „Enter Insectmasterplan” i to jest dokładnie to, co chciałem tutaj opowiedzieć. Wspomniane przez Ciebie podwójne dno to właśnie „płaszczyk” science-fiction, który z jednej strony buduje literacką fikcję, ale z drugiej tylko lekko przykrywa prawdziwe (już istniejące, albo takie, które wkrótce nastąpią) sytuacje, problemy naszego ziemskiego świata. Przekaz więc jest taki, że przez fantastyczne historie chcę wspomnieć o pewnych rzeczach, które również dotyczą naszej rzeczywistości (tutaj są to: kosmiczna ekspansja, kolonizacja, klonowanie, laboratoryjne eksperymenty itp.) a interpretacje czy odczucia zostawiam odbiorcom.
8.Co z promocją koncertową „Insect...”? To z pewnością bardzo pomogłoby w szerzeniu nazwy Myopia, jednak z powodu miejsca zamieszkania poszczególnych członków zespołu nie jest zbyt często praktykowane. Nie myślałeś, żeby wpaść na jakiś genialny pomysł i jednak coś wykombinować, żeby zagrać te kilka(naście, dziesiąt?) koncertów? Czego można się spodziewać po Myopia na żywca?
Faktycznie, w najbliższym czasie raczej na żywo się nie pojawimy. Ja mieszkam w Bielsku-Białej, Robert w Warszawie, a Kamil aktualnie cały czas przebywa w Katowicach Trzeba przyznać, że jest to spora bariera. Nie muszę też tłumaczyć, że z muzyki się nie utrzymujemy i każdy z nas ma codziennie obowiązki. Mówisz, że byłaby to niezła promocja. Tak, ale tylko wtedy, jeśli pojechalibyśmy w trasę z kimś znanym i byłaby ona oczywiście profesjonalnie zorganizowana i nagłośniona. Chociaż z drugiej strony jako support dostalibyśmy 20 minut na prezentację, a akustyk zadbałby o beznadziejne brzmienie, bo dobrze brzmi tylko gwiazda wieczoru, więc zamiast pomóc mogłoby nas to tylko pogrążyć, a ludzi zamiast przekonać, to raczej zniechęcić. Ale i tak ciężko pojechać w taką trasę, jak wolne ewentualnie można wygospodarować tylko w weekendy, a poza tym kto by miał nas na taką trasę wkręcić skoro nikt nie chce nas wydać, promować, czy nawet za bardzo o nas napisać. Oczywiście można koncerty organizować na własną rękę, ale promocja nie jest wtedy niezła, jest co najwyżej „średnia” a owa organizacja też nie jest taka prosta. Powiem Ci jak to jest: jakiś czas temu zagraliśmy parę koncertów, organizacja każdego zabrała mnóstwo czasu (przydałby się management), jeśli ma się szczęście to można ściągnąć na koncert 50 może w porywach 70 osób, jeśli będzie to dobry dzień, to sprzedamy po koncercie jedna płytę i to po obniżonej cenie, bo chłopak danego wieczoru już całą kasę przepił. Do każdego takiego koncertu trzeba dopłacić, a w większości miejsc nie dostaniesz nawet piwa gratis. Takie są realia. Jeśli więc będziemy mieć kilka zbędnych stów i trochę czasu, to na pewno coś zorganizujemy. Jacy jesteśmy na żywo? Staramy się grać najlepiej jak potrafimy, jednym się podoba, innym nie. Nic nie zarejestrowaliśmy na video, więc sam nie jestem w stanie ocenić.
9.Macie też na swoim koncie teledysk. Niestety nie jest on najwyższych lotów, jak to teledyski produkowane w Selani Studio, ale jest. Czy zaistniał on gdziekolwiek, poza Waszą stroną internetową?
Teledysk był w Selani bonusem. Wykupujesz 100 godzin sesji – teledysk gratis. Został zrobiony do numeru „Experiment of Elimination”, a swoją drogą to robienie go trwało chyba z rok. Potem z kolei nasza strona za bardzo nie funkcjonowała. Koniec końców trafił on na naszą stronę stosunkowo niedawno i raczej nigdzie nie zaistniał. Nie jest on taki zły, ale oczywiście arcydzieło to to nie jest. Traktuję go więc jako nieplanowany bonus/dodatek.
10.Jak już przy Selani jesteśmy, to zatrzymamy się chwilę przy płycie, którą w tym studiu nagraliście. Jakie są Twoim zdaniem największe różnice między „Subconciously Unconscious”, a ostatnim dziełem Myopia? Dobrze Ci się słucha tej płyty po 4 latach od jej rejestracji?
Nie słucham zbyt często własnych nagrań, ale jak wracam do poprzedniej płyty, to raczej dobrze mi się jej słucha. Co do różnic, to trzeba by zacząć od studia. Studio X było o wiele lepiej i bardziej profesjonalnie wyposażone, technika idzie do przodu, a Selani zatrzymało się na sprzęcie, który był dobry pod koniec lat 90-tych (chociaż być może coś się zmieniło). Gitary nagrał inny, o wiele lepszy gitarzysta – Kamil, ja zagrałem na własnych, a nie jak w przypadku pierwszej płyty pożyczonych, bębnach, co było dla mnie sporym ułatwieniem. Myślę, że my – muzycy i Szymon – realizator, zrobiliśmy jakiś postęp i nasze umiejętności poszły trochę do przodu i wydaje mi się, że to słychać na drugiej płycie. Lepsze studio i rozwijający się realizator zagwarantowały lepsze brzmienie na „Enter Insectmasterplan”. Druga płyta, w porównaniu do pierwszej, jak już wspomniałem, jest albumem koncepcyjnym, a wkładka wyszła Kamilowi bardziej profesjonalnie niż projekt jego poprzedniczki na „Subconsciously Unconscious”, czyli podsumowując: jest progres.
11.Dyskografię uzupełnia demo sprzed nieomal 10 lat. Niestety nie dane mi było usłyszeć muzyki na nim zawartej. Jak prezentowała się Myopia w tamtych czasach?
Jak napiszesz dobrą recenzję, to dostaniesz demo gratis (ha, ha). Demo zostało nagrane w Czeskim Cieszynie, ma słabe, lightowe brzmienie, które było identyczne dla wszystkich kapel wychodzących z tamtego studia, ale warunki też nie były w studiu rewelacyjne – osiem śladów, o komputerze nie mogło być mowy. Na demie znalazło się 5 utworów, stare wersje numerów, które później znalazły się w zmienionych aranżacjach na „Subconsciously Unconscious”. Jak wtedy graliśmy? Na pewno umiejętności były mniejsze, sprzęt o wiele gorszy, w zespole były dwie gitary, więc pojawiały się nawet solówki. Wokal był głównie czysty, śpiewany, a ja udzielałem się w chórkach. Tak to wtedy było, ale jak na ówczesne możliwości robiliśmy dość dobrą robotę.
12.Porównujecie swoja muzykę do Voivod i Death Angel. Oczywiście nie trzeba być przenikliwym koneserem dźwięków, żeby zauważyć owe konotacje, ale mimo wszystko rodzi się pytanie – czy szufladkowanie siebie z góry faktycznie jest takie dobre, czy nie lepiej zostawić pole do własnej interpretacji słuchaczom?
My się nie porównujemy, to wy (recenzenci) nas porównujecie! W naszej biografii napisałem, że jak mieliśmy po 17 lat i zaczynaliśmy grać, to myśleliśmy o kombinacji Death Angel Voivod (każdy młody mówi, że będzie grał jak Metallica lub Morbid Angel, więc i my mieliśmy jakies wzorce). Drugi raz wspomniałem o tych zespołach na wkładce „Subconsciously Unconscious” w części z podziękowaniami za inspiracje i to tyle. To jednak wystarczyło, żeby przykleić do nas label w stylu: polski Voivod. Co prawda to nam ujmy nie przynosi i pytany o inspiracje potwierdzam fascynacje Voivodem, ale to WY stworzyliście to porównanie i ten wizerunek. Ja mogę się tylko przyznać do jednej formy szufladkowania naszej muzyki. Od samego początku nazywaliśmy ją psychodelicznym, czy też psycho metalem i konsekwentnie się tego trzymamy aż do dziś. Pozostaje jeszcze jedna kwestia: myśląc podobieństwo do Voivod lub Death Angel masz zapewne na myśli głównie warstwę gitarową, jednak ani Kamil, ani jego poprzednik nie wiedzieli o istnieniu tych zespołów kiedy dołączali do MYOPII. Nie byli i nie zostali ich fanami. Może po prostu nadają na podobnych falach.
13.Ciągniesz ten zespół już wiele długich lat, na przestrzeni których wiele kłód spadało pod Twoje nogi. Czy dopadały się czasami myśli, żeby jebnąć tym wszystkim i mieć święty spokój? Wyobrażasz sobie swoje życie bez Myopia?
Oj, wiele razy nachodziły mnie takie myśli i powiem Ci, że im dłużej to ciągnę, tym częściej to się zdarza. Składają się na to różne czynniki, o których już wcześniej tutaj rozmawialiśmy, jak brak wydawcy (lub jakiegoś sponsora), managementu, promocji. Większością (poza zrobieniem muzy, oprawą graficzną i załatwieniem tłoczni) zajmuję się sam. To wszystko pochłania więcej kasy niż możesz sobie wyobrazić. Na żywo też się za bardzo nie pojawiamy, bo to wymaga czasu, organizacji i wydania pieniędzy, a przecież nie ma budżetu MYOPIA, z którego można na te elementy czerpać. Od samego początku istnienia prześladują nas też problemy personalne, jak już jakiś gitarzysta zagrzeje w zespole miejsce i się wszystkiego nauczy, to nagle znika bez śladu (Kamila też już nie widziałem od dość długiego czasu!) O regularnym graniu nie ma więc mowy, a zespół tworzą ludzie mieszkający w trzech różnych miejscach (do grania takiej muzyki ciężko w Bielsku skompletować choćby duet). W rezultacie tego wszystkiego istniejemy już chyba ze 14 lat, a wydaliśmy demo i dwie płyty i prawie nikt o nas nie wie. I jak tu nie byś sfrustrowanym skoro wszystko jest na nie? Ale nie, są też plusy, otrzymujemy same dobre recenzje i chociaż nie zmienia to naszej sytuacji, to bardzo cieszy i poprawia samopoczucie. Foreshadow Productions ma się zająć dystrybucją naszej ostatniej płyty (za kilka miesięcy może będą jakieś rezultaty). No i oczywiście po każdym dołku, zwątpieniu nachodzi mnie głód grania i wtedy wracam i daję radę. Problem w tym, że pewnego razu rezygnacja może być silniejsza niż głód takiego hobby. Wtedy to przejdę na zbieranie znaczków i starych monet (he, he).
14.Wpasowujecie się w nurt tzw. metalu alternatywnego, który powoli staje się coraz bardziej popularny w naszym kraju (chociaż do popularności takiego grania chociażby w USA daleka droga). Czy upatrujesz w tym szansy na szersze zaistnienie Myopia w świadomości odbiorców w naszym kraju?
Może i ten nurt staje się bardziej popularny, ale nie do tego stopnia, żeby nagle z dnia na dzień nastąpiło gwałtowne zapotrzebowanie na taką muzykę. Wszystko zależy od wytwórni i mediów, które mogą ten proces popularności przyspieszyć poprzez lansowanie takiej muzyki, tylko po co? Na muzyce ma się zarabiać, czy to jest metal czy pop, więc po co zapędzać się na niepewny grunt alternatywy metalowej, skoro black sprzedaje się nadal dość dobrze. Jeśli kiedyś obecnie popularne rodzaje metalu się wypalą, może ktoś zacznie szukać czegoś nowego i przyjdzie czas na jakąś alternatywę, tylko jak tak dalej pójdzie, to stanie się to za wiele lat i nas już wtedy na metalowej scenie nie będzie. Chociaż może zrobią nam wtedy reedycje naszych płyt, zarobimy kasę i pojedziemy na długi weekend do Szczyrku. Póki co musimy zadowolić się sloganem „sztuka dla sztuki” i trochę kieszonkowego przyoszczędzić, żeby jeszcze trochę pociągnąć.
15.Nie mógłbym nie zapytać o scenę w Bielsku, gdyż moim zdaniem jest to jedno z najciekawszych miejsc pod tym względem w Polsce. Kogo wyróżniłbyś wśród swoich kolegów z podwórka? Jak ze sobą żyjecie? Ziomalicie się razem w knajpach, czy też konkurujecie między sobą podkładając świnie, gdy tylko nadarzy się okazja?
Nie wiem nic o konkurencji, współzawodnictwie czy też o wspólnych, wielozespołowych biesiadach. Inaczej mówiąc ja osobiście nie spotykam się z muzykami z innych bandów i nawet za bardzo nie znam nowopowstałych młodych zespołów, które zapewne cały czas są zakładane i przypuszczam, że Ty pisząc recki i wywiady, pewnie znasz więcej bielskich kapel niż ja. Bardzo podoba mi się ostatnia płyta Newbreed „If I were the rain”, chłopaki zrobiły milowy krok w stosunku do swoich poprzednich nagrań. Byłem w kontakcie z Psychotropic Transcendental, szykowali nowy materiał, ale kontakty nam się pourywały, nieźle też grał Bastard, ale nie wiem, czy jeszcze istnieją. Musze się zainteresować bardziej, to następnym razem Ci poopowiadam.
16.Na koniec tradycyjnie pytanie o najbliższe plany oraz ostatnie słowo dla czytelników. Trzymaj się i dzięki za wywiad!
Bardzo chciałbym wrócić do w miarę regularnych spotkań na próbach i zacząć klecić jakiś nowy materiał. Jeśli będzie okazja zagrać coś na żywo, do czego nie trzeba dopłacać. A teraz słowo: słuchajcie więcej alternatywnego metalu czy też psycho metalu, to może zaistniejemy szerzej w Waszej świadomości. Niech MYOPIA będzie z wami! Pozdrawiam wszystkich, a w szczególności tych, którzy już z nami są! Również dzięki za rozmowę i do zrobaczenia!
Interia - wywiad
1.„Enter Insectmasterplan” wreszcie ukazał się w formie, na którą od dawna zasługiwał. Jak się z tym czujecie?
Czujemy się oczywiście świetnie! Nie jesteśmy zbyt znanym i rozchwytywanym zespołem, więc wydanie każdego materiału cieszy i stwarza nowe szanse na dotarcie do zupełnie nowych odbiorców, tym razem za pośrednictwem Selfmadegod Records.
2.Czy materiał z tej płyty jest nadal reprezentatywny dla tego, co chcielibyście dziś lub w przyszłości nagrać?
Myślę, że tak. W zespole pojawił się nowy gitarzysta, więc na pewno będzie trochę inaczej, ale generalnie nasze zainteresowania, sposób postrzegania i robienia muzyki nie uległy zmianie. Tak więc mogę obiecać, że nie będzie łatwo, pozostaniemy w klimacie psychodelicznego thrashu, połamanych rytmów i tekstów mocno ocierających się o science-fiction.
3.Gracie muzykę daleką od typowości, trudną i adresowaną raczej do wyrafinowanego słuchacza. Czy świadomość tego, że dla przeciętnego odbiorcy muzyki metalowej „Enter Insectmasterplan” jest graniem niezrozumiałym, bywa dla was frustrujące? W dobie dominacji wesołych melodii spod znaku power metalu, granie takiej muzyki jak wasza jest zapewne ciężkim kawałkiem chleba.
Może kiedyś bywało to frustrujące, ale dość szybko zdaliśmy sobie sprawę iż tak po prostu jest. Jeśli ktoś słucha skocznych melodii to ciężko jest taką osobę przekonać do czegoś przy czym raczej nie może tupnąć nogą lub machnąć grzywą, bo dzieje się za dużo i za często. Nie ma też sensu kogoś na siłę przekonywać do takiej muzyki, choć fajnie by było, żeby pojawiało się więcej otwartych umysłów na tego typu granie. Jak wspomniałeś, jest to ciężki kawałek chleba, bo brak zainteresowania taką muzyką i zapotrzebowania na nią sprawia, że do tej pory musieliśmy wszystko wydawać własnym sumptem (co nie jest tanie) a dystrybucja zaczęła ledwo raczkować. Po reedycji „Enter Insectmasterplan” Karol z Selfmadegod zajął się promocją w kraju i za granicą, pojawiły się już pierwsze recenzje i wywiady, i myślimy, że ruszy to wszystko trochę do przodu.
4.Jak na 14 lat istnienia, dyskografia Myopii wydaje się być dość skromna. Z czego to wynika?
Są różne przyczyny. Jak już wspomniałem, wszystko finansowaliśmy do tej pory z własnej kieszeni a ponieważ sporo to kosztuje, to nie możemy sobie na to pozwolić zbyt często. Mieliśmy też permanentne problemy z obsadzeniem stanowiska gitarzysty, do tej pory na każdym nagraniu był inny muzyk, a w sumie było ich jeszcze więcej. Nie jest łatwo znaleźć ludzi do grania takiej muzyki a i okres adaptacyjny nowych gitarzystów trwa też o wiele dłużej niż w wypadku skocznej muzyki, co skutecznie hamuje rozwój zespołu. Ponadto w latach 1995/97 miałem z Robertem okres emigracyjny, co również zatrzymało zespół na jakieś trzy lata.
5.Nie byliście nieco zaskoczeni, że nagle po roku od wydanie tego materiału własnym sumptem, zgłasza się do was z propozycją wydawniczą zainteresowana wytwórnia?
Karol z Selfmadegod zaproponował nam w zasadzie wydanie kolejnej płyty, ale po tym jak opowiedziałem mu o naszych problemach personalnych, skontaktował się z nami ponownie z propozycją reedycji „Enter Insectmasterplan”, na co oczywiście się zgodziliśmy.
6.Co jest twoim zdaniem najbardziej charakterystyczną cechą, najistotniejszym elementem w waszej twórczości?
Ochrzciliśmy swój styl psychodelicznym metalem i wymieniliśmy kiedyś kilka inspirujących nas zespołów i tego też niektórzy recenzenci kurczowo się trzymają. Najlepsze jest jednak to, że ci, którzy o nas piszą i zarazem starają się wyjść poza umownie nakreślone przez nas ramy, mają problem ze sklasyfikowaniem naszej muzyki opisując ją jako metal progresywny, cybernetyczny, awangardowy, matematyczny, alternatywny czy kosmiczny, a niektórzy mówią nawet, że nie ma w tej muzyce ani grama psycho metalu. Myślę, że to jest fajne i na swój sposób dla nas charakterystyczne.
7.Dla wielu dzisiejszych zespołów teksty są jedynie koniecznym dodatkiem do muzyki. Nie mają większego sensu, są bo są. W tym aspekcie jesteście na zupełnie przeciwnym biegunie. To niezwykle cenne. Jak to postrzegasz?
Muzyka jest na pierwszym planie, bo to od niej zaczyna się ewentualne zainteresowanie zespołem, mało kto sięga w pierwszej kolejności po teksty. Jeśli jednak muzyka kogoś wciągnie, to ta osoba sięga po coś więcej i dobrze jest mieć coś do zaoferowania. My nagrywając płytę chcemy w pierwszej kolejności usatysfakcjonować siebie, i zawsze byliśmy zdania, że muzyka, teksty i grafika powinny się wzajemnie uzupełniać, stanowić monolit i reprezentować jakiś spójny koncept.
8.Skąd wziął się pomysł na właśnie tego typu, fabularne koncept-albumy? Przecież to są niemal gotowe scenariusze do filmów!
Same pomysły biorą się z moich zainteresowań, z tego co przeczytałem albo obejrzałem, to stąd czerpię inspiracje, przetwarzam je w głowie i sklejam w jakąś opowieść. Dlaczego akurat w ten sposób? Po prostu lubię jak coś trzyma się koncepcyjnie całości a nie jest o wszystkim i o niczym. Stąd stylistyka science-fiction i fabularne koncepty. Poza tym myślę, że to pasuje do muzyki, którą gramy.
9.Twoi ulubieni autorzy literatury science-fiction. Najlepsze filmy? W końcu to nie wzięło się z próżni. A może...
Wszystko zaczęło się dawno temu, w odległej galaktyce (śmiech), a właściwie to od Stanisława Lema, potem były „stare” „Gwiezdne Wojny”, podczas studiów doszedł twórca cyberpunku William Gibson i jego twórczość, no i kolejne filmy typu „Dwanaście Małp”, Łowca Androidów”, trylogia „Cube”, tetralogia „Obcego”, „Ukryty Wymiar”, „Mroczne Miasto”, „K-Pax”, „Efekt Motyla” i pewnie jeszcze trochę mógłbym tutaj powymieniać, ale są to mniej więcej takie klimaty.
10.”Enter Insectmasterplan” to niezwykle intrygujący tytuł. O co tu chodzi?
Opowiadamy tutaj historię kolonizacji planety Groth przez ludzi. Nie przebiega ona pomyślnie bo pierwszych kolonistów unicestwia tajemniczy czynnik X. Do akcji zostają więc wprowadzone laboratoryjnie zmutowane insekty zdolne do wytrzymania trudnych warunków i absorbcji toksycznych substancji chemicznych. Owe insekty zostają wysłane na planetę Groth w celu jej adaptacji. Po jakimś czasie usuwają się z pola widzenia a na ich miejsce, na wypadek gdyby planeta wciąż była zainfekowana, zostają wysłane nieświadome niczego ludzkie klony. Te z kolei zorientowawszy się, że zostały obdarowane zaledwie trzyletnim życiem i stały się przedmiotem eksperymentu, postanawiają wziąć odwet na swoich stwórcach i któreś z rzędu pokolenie klonów wraca na Ziemię, gdzie dochodzi do nuklearnego konfliktu z ludźmi. Na ziemskich zgliszczach lądują statki insektów, które zignorowane i zlekceważone rozwijały swoją cywilizację po ciemnej stronie planety Groth. Stąd właśnie ten tytuł, w którym zapraszamy do wejścia w tą opowieść, w której „genialny” plan ludzi doprowadza ich do autodestrukcji i to insekty świętują na końcu triumf, co paradoksalnie wygląda tak, jakby to one miały najbardziej doskonały plan przetrwania.
11. Jak wspominacie proces nagraniowy w olsztyńskim ”Studio-X” i współpracę z Szymonem Czechem?
Mieliśmy bardzo mało czasu, bo tylko jakieś siedem dni, tak więc wszystko działo się bardzo szybko. Codziennie 10-13 godzin pracy, potem piwo, kilka godzin spania i wszystko od początku. Studio było bardzo fajne. A Szymon, no cóż, było to nasze drugie spotkanie, potwierdziło ono, że rozumiemy się bez słów, a wszystkie sugestie i uwagi jakie od Szymona otrzymywaliśmy, były po prostu nieocenione. Jeśli dojdzie do kolejnego nagrania, to będziemy ponownie poszukiwać Szymona, gdziekolwiek by wtedy nie pracował.
12.Myśleliście kiedyś nad wprowadzeniem do muzyki Myopii większej dawki elektroniki, sampli, elementów industrialnych?
Szczerze mówiąc to raczej staraliśmy się podążać w przeciwnym kierunku i robić tak, żeby prawie wszystkie generowane przez nas dźwięki wychodziły z gitary, basu i akustycznej perkusji. Niemniej jednak nie wykluczamy w przyszłości wprowadzenia wspomnianych przez Ciebie elementów.
13. Nie sądzisz, że wasza fascynacja Voivod jest trochę zbyt namacalna? W sumie trudno na to narzekać, bo żeby tak grać to trzeba mieć klasę, i wy ją macie, ale czy na dłuższą metę nie jest to po prostu ślepa uliczka? Etykietka „polskiej odpowiedzi na Voivod” może cieszyć, niemniej wątpię, aby był to satysfakcjonujące dla tak ambitnego tworu jak wasz.
Wydaje mi się, że tą fascynację bardziej uczynili namacalną ludzie piszący o nas niż nasza muzyka sama w sobie. Kto będzie chciał słyszeć w nas Voivoda ten i tak będzie go słyszał, co ujmy nam raczej nie przynosi. Wybraliśmy bliski Voivodovi obszar zainteresowań a gitara generuje podobnie chore akordy, ale całościowo klonem kanadyjskiego zespołu raczej nie jesteśmy i sądzę, że podążamy inną drogą. Pod kątem popularności, cały czas mam wrażenie, że jest to ślepa uliczka i że bardziej ślepa już być nie może (śmiech), ale w najbliższym czasie raczej będziemy nią wytrwale podążać, jak zwykle na przekór wszystkim i wszystkiemu. Najważniejsze żeby się dobrze bawić i mieć satysfakcję z tego co się robi, bo my nie musimy nikomu czegokolwiek udowadniać i nie czujemy na sobie żadnej presji.
14. Słuchacie i gracie muzykę metalową już od wielu lat. Niecałe dwie dekady temu nikt nie wyobrażał sobie, że można tworzyć dźwięki jeszcze dziwaczniejsze od Voivod, Atheist, Cynic czy Pestilence. Jednak od co najmniej kilku ładnych lat scenę zalewają formacje – wydaje się – nawet bardziej niekonwencjonalne muzycznie. Że wspomnę choćby o zespołach z Relapse, pokroju The Dillinger Escape Plan. Jak na to wszystko patrzysz?
Masz tutaj absolutną rację. Faktycznie coraz łatwiej jest dziś napotkać niekonwencjonalnie grający zespół, ale to bardzo dobrze, że przełamywane są pewne ramy, konwencje, że trwa nieustanne poszukiwanie czegoś nowego, to jest naturalny rozwój muzyki. Przyzwyczajamy się do pewnych trendów czy stylów ale w pewnym momencie następuje przesyt i potrzebna jest zmiana, więc kto wie, może w przyszłości zespoły pokroju Dillingera będą rządzić na listach przebojów aby po kilkunastu latach ustąpić miejsca komuś innemu, miejmy nadzieję jeszcze bardziej nietypowemu.
15. Czytałem, że nie prędko usłyszymy następcę ”Enter Insectmasterplan”. Dlaczego? Przecież właśnie teraz dzięki Selfmadegod nabieracie promocyjnego rozpędu. Szkoda byłoby to zaprzepaścić.
Życie dyktuje twarde warunki, na które nic nie można poradzić. Robert Słonka, nasz nowy gitarzysta, dopiero co dołączył do zespołu i musi się z tym trochę obyć. Zaczęliśmy już wspólne próby, mamy już nawet zrobione prawie dwa numery na gitarę i bębny, ale nie jest to łatwy proces. Nie sypią nam się nowe utwory z rękawa, ale powstają mozolnie i powoli, i jeśli chcemy podtrzymać dotychczasowy poziom, to nie można tego na siłę przyspieszać. Jesteśmy też ograniczeni przez codzienne obowiązki i nie możemy grać dużo i często jakbyśmy sobie tego życzyli. Z tych oto powodów fizycznie nie jesteśmy w stanie przyspieszyć komponowania nowego materiału, a robienie tego kosztem jakości nie miałoby sensu.
16. Pozdrawiam i życzę powodzenia!
Wielkie dzięki, na pewno nam się ono przyda!
Pytania: Bartosz Donarski (dla INTERIA.PL)